środa, 6 marca 2013

Rozdział 7

Następny dzień w pociągu minął, jak dla mnie, dość nudnie, chociaż atrakcji miałam co nie miara. Eleganckie śniadanie, rozmowy na temat Kapitolu, panujących tam warunków społecznych i ludzi. Oglądając co roku z ciocią igrzyska widziałam, że tamci ludzie byli inni. Byli jak żywe kopie pięknych porcelanowych lalek wyjętych z pudełka i ożywionych. Niektórzy byli na prawdę piękni, ale inny przesadnie śmieszni. Chociaż tam o to chodzi. Im bardziej zwracasz na siebie uwagę nieprzeciętnym wyglądem, tym bardziej jesteś postrzegany jako osoba warta towarzystwa ważnych osób. No i chodzi też o pieniądze. Oczywiście nawet w Kapitolu są ludzie biedniejszy, ale nawet Ci najbiedniejsi mogliby wyżywić pół dystryktu przez rok, nie ponosząc żadnych szkód na swoim zdrowiu czy wyglądzie. Czyli jednym słowem, ci najbiedniejsi dla naszego dystryktu są bogaczami nie z tej ziemi. Tak już bywa. Niektórzy umierają z głodu, a inni martwią się tylko o wykwintne danie w misce swojego psa czy kota, z którymi później oprowadzają się trzymając je na złotych łańcuszkach, w złotych ubrankach czy z pomalowanymi pazurami. Tam nawet zwierzęta żyją lepiej niż ludzie w Dwunastce.
Wieczorem jesteśmy już prawie w Kapitolu. Informuje nas o tym strasznie podekscytowana Effie. Haymitch jest nieco pijany i lekko się zatacza, ale daje radę. Opowiada o tym co zaraz z nami się stanie w rękach stylistów i uprzedza, abyśmy przed niczym nie protestowali.
- Podejdźcie tu. Oboje. - Haymitch ruchem głowy wskazuje środek przedziału. Wykonujemy polecenie, a on nas okrąża. Sprawdza nasze mięśnie, ogląda twarze. - Nie jesteście bez szans. Chyba macie niezłą kondycję, a Ty jesteś dość ładna. To ci sprzyja. - zwrócił się do mnie. - Po wizycie u stylisty zrobi się z was całkiem atrakcyjna para. Nie protestujemy. Głodowe Igrzyska to nie konkurs piękności, ale najurodziwsi trybuci zawsze przyciągają najwięcej sponsorów.
- Dobra, dogadamy się - decyduje Haymitch. - Wy nie będziecie przeszkadzać mi pić, a ja będę na tyle trzeźwy, żeby wam pomóc. Musicie tylko robić dokładnie to, co wam powiem.
Przypominają mi się słowa Gale'a, abym słuchała się mentora, więc zgadzam się na jego propozycję.
Kapitol jest rzeczywiście piękny i sam w sobie wygląda bogato. Tak jak w telewizji, tylko na żywo. Tłum ludzi wita nas brawami i okrzykami radości. Nie rozumiem tego, ale staram się uśmiechać. Wiem, że jestem ciągle obserwowana przez tłum ludzi, Effie, Haymitcha oraz kamery, które nadają transmisję w całym Panem. Ciekawe czy ciocia i Gale to oglądają.
Szybko przetransportowują nas samochodem do ogromnego budynku. Jest tak ogromny, że kiedy patrzę w górę, nie mogę zauważyć gdzie się kończy. Effie pogania nas do środka, ale błysk fleszy z aparatów dziennikarzy mnie lekko oślepia. To nie jest dobry dzień, chociaż wciąż się uśmiecham. Niestety tylko po to, aby sprawić pozory. Chyba dobrze gram w tą grę. Tak mi się wydaje dopóki nie spoglądam na Jacksona. To silny osiemnastolatek, o ciemnych włosach i opalonej skórze. Pokazuje swoje mięśnie, co chwila przeczesuje włosy, uśmiecha się zniewalająco. Pewnie połowa dziewczyn z Kapitolu byłaby w stanie stracić dla niego głowę. Jestem ciekawa jaką strategię przejmie na arenie.
W środku od razy przejmuje mnie troje ludzi i prowadzą do otwartych drzwi. Ukradkiem spoglądam na Haymitcha, ale on patrzy się w stronę Jacksona. Szkoda, bo jakiś znak, kiwnięcie głową czy uśmiech dodałyby mi otuchy. Effie zawsze się uśmiecha więc nie mam co liczyć, że pokarze mi swoje prawdziwe uczucia.
Od czterech godzin jestem w Centrum Odnowy, a jeszcze nie widziałam swojego stylisty. Najwyraźniej nie zamierza mnie oglądać, póki członkowie ekipy przygotowawczej nie uporają się z oczywistymi niedociągnięciami. Zabiegi upiększające obejmują nacieranie mojego ciała szorstką pianką, która usuwa nie tylko brud, lecz także co najmniej trzy warstwy skóry. Moje paznokcie mają teraz
identyczny kształt. Wyrwano mi włosy z nóg, rąk, tułowia, spod pach, a także z części brwi. Nie czuję
się z tym dobrze. Skóra mnie boli i swędzi, piecze, a momentami mam ochotę na nich nakrzyczeć. Mam
jednak w pamięci umowę z Haymitchem, więc nie protestuję ani słowem.
Po kolejnej godzinie czyli już piątej w końcu stwierdzają, że teraz przypominam człowieka. Bardzo pocieszające... Nie mam zamiaru się jednak tym przejmować.
Kobieta o zielonych włosach i nienaturalnie święcących różowych oczach stwierdziła, że teraz mogę zostać przyjęta przez mojego stylistę.
- To już wszystko. Pójdę po Alexa. - stwierdza kobieta, a reszta wychodzi zostawiając mnie samą. Korzystając z okazji, że nikogo nie ma wciągnęłam na siebie niebieski szlafrok i znów zajęłam wcześniejsze miejsce.Czekałam tak kilka minut i nareszcie zjawił się mój stylista Alex. Był dość przystojny, nie przesadzał z makijażem, ale z dodatkami na pewno tak. Miał na szyi mnóstwo wisiorków i naszyjników, ręce były pokryte różnego rodzaju świecidełkami, a na palcach widniały duże błyszczące sygnety.
Zapoznałam się z znim. Wydawał się być miły. Oglądał mnie dokładnie, po czym przyznał, że jestem dość ładna i mam ładną sylwetkę. To dlatego, że byłam lekko niedożywiona, lecz on pewnie myślał inaczej.
Powiedział, że chce, aby Kapitol zapamiętał mnie na lata, nawet jeśli nie przeżyję. Zabrał mnie do innego pokoju i od razu wziął się do pracy. Kostium miał już prawie gotowy, tylko kilka poprawek, kilka przeróbek.
Kostium przypominał krótką czarną sukienkę sięgającą do połowy ud, do której był przyczepiony tiul w rodzaju ogona. Bardzo długi i rozłożysty ciągnął się na mną prawie półtora metra. Cały dekolt miałam odkryty, a piersi tak ściśnięte, że z ledwością łapałam powietrze. Na rękach miałam narysowane wzory w rodzaju piór, które miały przypominać skrzydła. Skrzydlate ręce. Potem tylko Alex wciągnął mi buty. Ciężkie, prawie takie jak górnicze tylko dużo ładniejsze, sięgające do połowy łydki, wiązane od środkowej części stopy aż do końca.
Zostaję zaprowadzona na dolny poziom Centrum Odnowy, który w gruncie rzeczy jest gigantyczną stajnią. Ceremonia inauguracji zacznie się lada moment. Trybuci są parami ładowani na rydwany, zaprzężone
w czwórki koni. Mój i Jacksona jest czarny jak węgiel i tak dobrze ułożone, że nawet nie trzeba trzymać wodzy w dłoniach. Alex prowadzi mnie do rydwany, a z daleka widzę, jak malutka i drobna kobieta prowadzi do nas Jacksona. Jackson jest urany w kostium z podobnego materiały co mój, z taką poprawką, że zamiast ogona ma pelerynę. Jak u superbohater. Oczywiście wszystko jest w czerni. Alex wcześniej objaśnił mi, że będziemy jakby "podpalani". To znaczy mój ogon i peleryna Jacksona będą płonęły sztucznym ogniem, który wygląda bardzo autentycznie. Ustawiają nas w dokładnie wyreżyserowanych pozach, poprawiają pelerynę i ogon, a następnie oddalają się, aby zamienić słowo na osobności.
Rozlega się muzyka inaugurująca igrzyska. Nietrudno ją usłyszeć, grzmi w całym Kapitolu. Potężne wrota się rozstępują, odsłaniając ulice i tłumy ludzi na chodnikach. Uroczysty przejazd trwa około dwudziestu minut i kończy się na Rynku, gdzie zostaniemy powitani i wysłuchamy hymnu. Stamtąd trafimy do Ośrodka Szkoleniowego, naszego domu, czy raczej więzienia do czasu rozpoczęcia igrzysk. Właśnie ruszają trybuci z Jedenastego Dystryktu, gdy pojawia się Ale. 
- Pamiętajcie, głowy wysoko. Uśmiech na twarzach. Publiczność się w was zakocha! - krzyczy do nas ledwo słyszalnym głosem, bo zagłusza do melodia hymnu.
Dudniąca muzyka, wiwaty, powszechny podziw przenikają mnie do głębi. Nie potrafię zapanować nad podnieceniem. Aleks zapewnił mi ogromną przewagę nad rywalami. Nikt mnie nie zapomni. Ludzie
rozpoznają mnie z wyglądu i z imienia. Rosie. Dziewczyna, która igra z ogniem. Po raz pierwszy świta mi promyk nadziei. Z pewnością znajdzie się teraz ktoś, kto zechce mnie sponsorować. Nawet niewielka dodatkowa pomoc, odrobina żywności, odpowiednia broń umożliwią mi zaistnienie na igrzyskach.
Dwanaście rydwanów okrąża Rynek. Okna okolicznych budynków są zapełnione najdostojniejszymi obywatelami Kapitolu. Nasze kare konie ciągną rydwan prosto ku rezydencji prezydenta Snowa. Zatrzymujemy się przed budowlą, muzyka cichnie po kunsztownym finale. Podczas przemówienia telewizja tradycyjnie robi przebitki a twarze trybutów. Spoglądam na ekran i orientuję się, że dostajemy znacznie więcej czasu antenowego niż nasi rywale. Im bardziej się ściemnia, tym trudniej oderwać wzrok od migoczących płomieni. Podczas hymnu państwowego realizatorzy starają się pokazać wszystkie pary trymitów, ale kamera zatrzymuje się na rydwanie Dwunastego Dystryktu. Po raz ostatni paradujemy
wokół Rynku i znikamy w Ośrodku Szkoleniowym. Ledwie zamknęły się za nami drzwi, a już otaczają nas ekipy przygotowawcze. Ich członkowie jednocześnie wykrzykują pochwały pod naszym adresem, treść ginie w ogólnym harmidrze. Rozglądam się i zauważam, że wielu trybutów patrzy na nas spode łba. Chyba podpadliśmy komuś. Dla mnie to bardzo dobra wiadomość. Właśnie dziś i teraz przekonałam się jak bardzo kocham konkurencję.

1 komentarz: