sobota, 9 marca 2013

Rozdział 30

Caesar kończy program i jest już po wszystkim. Wszyscy się śmieją, płaczą i ściskają. Zauważam Haymitcha, z którym przynajmniej teraz chcę chwilę porozmawiać, ale on kiwnięciem ręki mówi mi, że za chwilę podejdzie. Ta chwila jednak przeciąga się dłużej. Kamerzyści już dawno wyszli, ekipa realizacyjna też i zauważam jak Haymitch w końcu żegna się z Caesarem.
Caesar podchodzi do mnie całuje w dłoń i mówi, że spotkamy się na Tourne Zwycięzców.  Kiedy wychodzi znów mogę chwilę odpocząć.
- Świetnie wypadłaś, skarbie. - mówi z zadowoleniem.
- Cieszę się, ale jestem wykończona.
- Spokojnie, wieczorem wracamy do domu.
- I tak będziemy tam za dwa dni.
- Ciesz się, później takie podróże będą już nieosiągalne, chyba, że jako mentor.
- Pff - prychnęłam. - Chyba byłabym najgorszym mentorem na całym świecie. W życiu nie dogadałabym się z tymi ludźmi, którzy wczoraj tak chętnie pozowali ze mną do zdjęć.
- Zdążyłbym cię wyszkolić. - dodaje z dumą.
- Wczoraj miałam wrażenia, że mogłabym im wszystkim rzucić błotem w twarz, a oni i tak klaskaliby z zachwytem. 
- I tak by było. Jesteś teraz swego rodzaju gwiazdą. Kochają wszytsko co robisz. Jesteś taką małą świętością.
- Ty też byłeś? - pytam z ciekawości. Wtedy Haymitch podchodzi do stoliczka z alkoholem, nalewa bursztynowego płyny do ślicznej skromnej szklanki i uśmiecha się.
- Każdy zwycięzca był. Jak kiedyś w dalekiej przyszłości podwinie Ci się noga oni już nie będą chcieli Ci pomagać tylko zmieszają z błotem wywołując kolejną sensację.
- Oni nie są tacy jak my, nigdy nie zrozumieją istoty Igrzysk. Nie powinni nas traktować jak gwizdy. Powinni w spokoju pozwolić wrócić do domu, zapominając o całej sytuacji.
- Wtedy Igrzyska nie miałby sensu.
- I właśnie o to chodzi. Nic nie ma sensu, nikt nie ogląda. Nikt nie ogląda Igrzyska kończą się... - chciałam jeszzce dodać kilka zdań, ale Haymitch przyłożył palec do ust i nakazał ciszę. - Tak czy inaczej nie interesuje mnie to teraz. Wygrałam. - stwierdzam, a Haymitch pokazuje mi, że wybrnęłam z całej sytuacji.

Haymitch pomaga mi wrócić do swojej sypialni. Nie mam czego stąd zabrać więc jedynie patrzę w okno żegnając się ze sztucznym zachodem słońca.
Usłyszałam jak drzwi się, otwierają, wchodzi brązowooki awoks, a za nim mężczyzna, którego poznałam stosunkowo niedawno. Po chwili awoks wychodzi zostawiając nas samych.
- Gratuluję. - zaczyna Finnick Odair, mężczyzna dzięki któremu udało mi się zdobyć dziewięć punktów podczas indywidualnej prezentacji. - Przyznam, nie spodziewałem się, że wykażesz się silną wolą przetrwania. - w jego głosie nie słychać żadnych emocji. Z pewnością jest zły za zamordowanie jego trybuta.
- Wygrałam, bo się nie starałam.
- A jednak. Zabiłaś cztery osoby, dostałaś najwięcej podarunków z wszytskich trybutów, zastawiałaś pułapki...
- Zamarzałam na śmierć z zimna i przemoczenia, głodowałam, chorowałam, chciałam umrzeć. - dokańczam za niego z wyrzutem, że  zaczął mi to wszystko wyliczać.
- Takie są Igrzyska. Mimo wszystko gratuluję. Dzięki tobie teraz jest głośno nawet o mnie.
- Nic dziwnego. Najmłodszy zwycięzca Igrzysk, maszyna do zabijania trójzębem.
- A ty? Nie jesteś taka jak ja?
- Ja nie cieszę się tym. i nie odczuwam przyjemności.
- Ja również. Ale czego nie zrobisz aby tylko wrócić do domu i bliskich? - zauważyłam, że jednak nie jest jednym z tych zadufanych w sobie zwycięzców. Jest taki zwykły, normalny.
Uśmiecha się i mówi:
- Może Twój kosogłos przyniósł i szczęście. Dożo osób się nim zachwyca.
- Może masz rację... - urywam w połowie zdania, bo przypominam sobie, że broszka została przy kurtce w norze. - Nie. - wyjękuję cicho.  Szybko zrywam się na nogi aż zabolały mnie wszystkie kości i mięśnie, ale nie zważając na to ruszam kulejąc w stronę drzwi. Czuję jak mocno bije mi serce, jak włosy jeżą się na głowie. W korytarzy głośno wołam Haymitcha, który zjawia się bardzo szybko.
- Haymitch broszka z kosogłosem! Została przy kurtce! Muszę ją mieć, ona musi do mnie wrócić. - głośno dyszę i nie mogę się uspokoić.
- Rosie, uspokój się, zobacz krwawisz! Uspokój się! - krzyczał do mnie coś jeszcze, ale obraz zaczął mi się rozmazywać i upadłam na ziemię.
Kiedy się przebudziłam stali pochyleni nade mną  Alex, Effie, Haymitch i kobieta w zielonkawym wdzianku.
- No nareszcie, teraz już wszystko będzie w porządku. - mówi kobieta, klepie Haymitcha po plecahc i wychodzi.
- Rosie, nie denerwuj się, mamy Twoją broszkę. - uspokajają mnie już na wstępie.
- Chciałem dać Ci ją na pożegnanie. - tłumaczy się Alex.
- Rozumiem. - odpowiadam wciąż drżącym głosem.

Jedziemy ulicami miasta, ukryci za ciemnymi szybami samochodu. Na dworcu czeka na nas pociąg. Czas nas goni, pośpiesznie żegnam się Alexem, który tak jak obiecał wręcza mi pudełeczko z broszką. To cudowne uczucie znów trzymać ją w ręku. Zobaczymy się za kilka miesięcy, podczas ogólnokrajowego tourne, w którego trakcie objedziemy wszystkie dystrykty, aby uczestniczyć w ceremoniach zwycięstwa. Kapitol przypomina w ten sposób obywatelom, że Głodowe Igrzyska tak naprawdę nigdy się nie kończą.
Otrzymam naręcza bezużytecznych odznak, a ludzie będą zmuszeni udawać, że mnie uwielbiają. Możliwe, że będą mnie uwielbiać, ale to wątpliwa sprawa. Pociąg rusza z peronu i pogrążamy się w mroku, który ustępuje dopiero na końcu tunelu. Nareszcie mogę swobodnie odetchnąć, po raz pierwszy od dożynek. W drodze powrotnej towarzyszy mi Effie oraz Haymitch, rzecz jasna. Zjadam gigantyczną kolację i w milczeniu siadam przy pomocy Haymitcha przed telewizorem, aby obejrzeć powtórkę rozmowy.
Powoli, starannie zmywam z twarzy makijaż, Effie rozczesuje mi włosy i pomaga przebrać się w zwykłe spodnie oraz koszulę. Wpatruję się w lustro i próbuję sobie przypomnieć, kim jestem. Dorosłą wojowniczką, czy małą śpiewaczką ze Złożyska?
Mija kolejna noc i nastaje ranek. Przypominają mi się godziny spędzone z Galem. Gale. Czuję ucisk w żołądku na myśl o spotkaniu z nim. Zobaczymy się już za kilka godzin. Dlaczego się niepokoję? Nie umiem sobie tego wyobrazić. Jak zareaguje na widok oszpeconej, ale wymalowanej wojowniczki, w którą zmieniłam się przez niecałe dwa miesiące.
Wzdrygam się ze strachem, kiedy Haymitch nieoczekiwanie kładzie mi rękę na plecach.
- Teraz już wszystko za Tobą. Będzie dobrze. Wyzdrowiejesz i będziesz robić to co zawsze.
- Nie. Zanim wyzdrowieję, większość osób pomyśli, że stałam się zadufaną w sobie zwyciężczynią. Nie wrócę do dawnego życia. Tourne, kolejne igrzyska, dożynki. Będę w nich uczestniczyć, a w każdej dziewczynie będę widzieć siebie.
- Przyzwyczaisz się.
- Do czego? Fakt, że nie mogę nikogo uratować stanie się rutyną i będzie mi już wszystko jedno? - nie odpowiada. Czyli mam rację.
Przychodzi Effie i zabiera prze do mojego przedziału. Układa do spania i wychodzi.
Rankiem sama próbuję uporać się ze skromną, ale krótką niebieską sukienką. Niestety nie daję rady. Na szczęście w porę przychodzi Effie i pomaga mi z ubraniem się w nią oraz założeniem specjalnych pończoch. Jem obfite śniadanie, bo wiem, że w Dwunastce nie będę już mogła liczyć na podobne rarytasy. W milczeniu patrzymy, jak wyrasta przed nami moja zapyziała stacyjka. Przez okno widzę, że na peronie roi się od kamer. Ludzie koniecznie chcą obejrzeć mój powrót do domu.
Biorę głęboki oddech, Haymitch podtrzymuje mnie i pomaga wysiąść. Wiem, że jego obecność jest mi teraz bardzo potrzebna, choćby po to abym nie przewróciła się.

Rosie podczas powrotu do Dwunastego Dystryktu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz