Teraz nie tylko boli mnie ręka. Boli mnie głowa, omdlenia, opuchnięcia, wymioty, krwawienie z nosa to codzienność. Czasami czuję się normalnie ale raza dostaję krwotoku z nosa albo wymiotuję. Od trzech dni nie dostałam nic chociaż śpiewałam przeróżne piosenki. Moje własne, wymyślone, czyjeś. I nic. To w niczym nie pomaga. Sponsorzy się ode mnie odwrócili. Miło było posłuchać słodkiej piętnastolatki, ale teraz pora się obudzić i inwestować w kogoś kto ma szansę. Pewnie to właśnie teraz myślą.
Nie miałam siły polować, a króliki skończyły się. Suszona wołowina zjedzona, został tylko śnieg. Kiedy maszeruję zawsze trzymam nóż w ręku na wszelki wypadek, chodź i tak mia miałabym siły walczyć. Nie mam siły nosić miecza, jest dla mnie tylko ciężarem.
Piąty dzień - myślę. Jestem dobra, jeszcze nie zginęłam.
- Jeśli nie stanie się to w przeciągu kilku godzin wręcz będzie graniczyć to z cudem. - mówię tak głośno jakbym z kimś rozmawiała. Kręci mi się w głowie i sama już nie wiem co robię. - Może Wy gracie ze mną w jakąś grę? Zabraliście stąd resztę trybutów, siedzicie sobie wszyscy wygodnie w Ośrodku Szkoleniowym, patrzycie jak umieram i śmiejecie się ze mnie? Jest tak? - przez chwilę milczę. - Jest tak?! - krzyczę najgłośniej jak mogę. - Wiecie co? - pytam znów spokojnie. - Nie powiem Wam! - śmieję się jakbym robiła im tym największą krzywdę. Nagle przewracam się na twarz. Po chwili leżę już na plecach. Chyba wraca mi zdrowy rozsądek. Jestem już opanowana, ale wciąż mówię jakbym z kimś rozmawiała.
- Haymitch, przyznaj, że nie dawałeś mi żadnych szans. Widziałeś cały mój trud, wysiłek. Widzisz co się ze mną dzieje. Oni też widzą. I nikt nie wyciąga do mnie ręki. - na chwilę zamykam oczy i przypominam sobie wszystkie chwile, w których byłam strasznie zła na Haymitcha. Nic innego nie ciśnie mi się na język jak słowa spójnie wyśpiewywane.
- Mówiłeś mi, że przyciągam gniew, że za nic masz mą niewinność
Kazałeś mi trudną drogą iść, za stróża mieć tylko ciemność
Patrzyłeś jak wolno staczam się i spadam w otchłań bezdenną
Widziałeś jak mieszam z winem krew, by obłaskawić codzienność
Wyostrzam wzrok kiedy przyjść ma sen, jak dziki zwierz jestem czujna
Napiętą struną me ciało jest w obawie, że kogoś spotkam
Me serce bije i tak na przekór dniom, gdy ciągle czuje twój gniew nade mną.
Za stróża mam tylko ciemność.
Powtarzam ostatni wers dopóki nie zaczynam się dusić i kaszleć krwią. Próbuję się podnieść, lecz sprawia mi to wielką trudność. Przykładam do ust śnieg aby wytrzeć krew, nie ma lusterka, nie wiem jak wyglądam, nie sprawia mi to żadnego problemu. Chcę tylko w końcu umrzeć.
Kiedy zamierzam znów opaść na śnieg zauważam lecący w gór przedmiot. Jakby ptak, ale po chwili spostrzegam, że to upragniony prezent od sponsorów. Z trudem wstaję i podążam do miejsca, w którym zetknął się z ziemią. Tym razem pakunek jest sporo większy. Otwieram go i widzę plastikową butelkę z bladożółtym płynem, słoiczek z maścią oraz maleńką karteczkę. Najpierw odczytuję treść kartki.
"Pij płyn i polewaj nim rany. Maść jest tylko do ran. Przeżyj."
- Chyba, nie powiesz, że Ci zależy? - szepczę, ale mam łzy w oczach z wdzięczności. - Dziękuję. - dodaję ledwo słyszalnie. Od razu wzięłam łyk płynu. Smakował okropnie, ale nie marudziłam tylko stosowałam się do zaleceń. Odkleiłam przyschnięty materiał kurtki od ran i również polałam je płynem. Lekko zaszczypało, ale przynajmniej zamaskował lub całkowicie wykluczył ich okropny zapach. Na koniec nałożyłam maść. Delikatnie opuszkami palców dotykałam chorych miejsc. Myślałam, że zwariuję. Ból przy dotykaniu ich był nie do zniesienia. Na szczęście po kilku minutach skończyłam kurację, schowałam nowe rzeczy do plecaka i chwiejnym krokiem podążyłam do mojej teraz już stałej kryjówki. Byłam dosłownie dwa kroki przed nią kiedy poślizgnęłam się i upadłam na twarz. Równie dobrze mogłam się teraz skulgnąć do kryjówki bez większych uszczerbków na zdrowiu, ale powróciły zawroty głowy, krwotok z nosa oraz nagła utrata przytomności.
- To żyje jeszcze? - pytał jeden z głosów, stojących bardzo blisko.
- Nie wiem, może to ona kroknęła, jak przed chwilą był ten wystrzał.
- Zobacz co ma w plecaku. - rozkazał pierwszy. Czułam jak coś rozsuwa mój plecak. Nie mogłam dać się w spokoju okradać i być oskarżaną o śmierć! Helloł! Ktoś tu chyba zapomniał o zasadzie: nigdy nie lekceważ przeciwnika.
Nie poruszając się, udając, że nie oddycham i nie otwierając oczy skulgnęłam się do nory.
- Zrzuciłeś ją Ty idioto! - krzyknął jeden z nich.
- Nic nie zrobiłem, słowo! Ona sam tam spadła!
- Nic nie umiesz zrobić porządnie?! Kretyn. - na kolanach przebiegłam w kąt nory. Zdjęłam plecak i cisnęłam go w kąt, aby mi nie przeszkadzał. Szarpnęłam za pas i odpięłam miecz. Ujęłam go obiema rękami, przyciskając się do ściany. Nie wiedziałam, czy wejdą tu po mnie. Być może wydawał im się cenny mój plecak. Na wszelki wypadek byłam już gotowa. Serce waliło mi jak młot oczywiście ze strachu. Zostałam postawiona przed wyborem. Żyć, albo umrzeć. Ten wybór należał do losu. Przypomniały mi się słowa Effie.
- I niech los zawsze Wam sprzyja. - szepnęłam do siebie. Niczego bardziej nie pragnę, niż tego aby mi sprzyjał.
Dwójka trybutów wciąż kłóciła się przed norą o to, kto ma zejść i zabrać mój plecak. Wiedziałam, że walka jest nieunikniona, to kwestia kilku najbliższych minut.
Na zewnątrz zapanowała przeraźliwa cisza. Słyszałam bicie własnego serca, krew tętniącą mi w żyłach oraz skroniach.
Widzę, jak jeden z nich wkłada najpierw jedną nogę, potem drugą w otwór nory, siada na jej spraju i mówi coś do swojego towarzysza. Nie zwracałam uwagi na słowa, ale na to co się dzieje. Po chwili odepchnął się od skraju wejścia do nory i z hukiem opadł na dno nory. Choć znajdował się tak blisko jeszcze mnie nie zauważył. Jego oczy nie przyzwyczaiły się do ciemności. Odwrócił się, spojrzał na mnie i z przerażeniem odskoczył. Jednym zwinnym ruchem podbiegłam do niego i zamachując się przecięłam w pół jego brzuch. Przypomniał mi się obraz również przeciętej w pół dziewczyny z trójki.
Chłopak nie zdołał wydać nawet najcichszego westchnienia, za to z ogromną siłą opadł na ziemię. Jak duży kamień zrzucany z urwiska.
- Royal? - zaniepokoił się jego towarzysz - Royal, wszystko w porządku? Co się dzieje?
Odpowiadała mu tylko cisza. Zorientowałam się, że to kwestia czasu, kiedy sam tu przyjdzie. Stanęłam w tej samej pozie co wcześniej, czekając na kolejną ofiarę. Chociaż możliwe, że teraz ja miałam się nią stać.
Towarzysz Royala nie śpieszył się, za to ja coraz bardziej byłam zniecierpliwiona. Chciałam zabić nalejnego, aby móc dobić pierwszego. To takie zamotane. Tak, ów Royal jeszcze żył. Wymowna cisza armat mi o tym przypominała.
Towarzysz Royala kilka razy przeciął powietrze oszczepem, a potem zajrzał do środka. Nie spodziewał się, że trafi go miecz i to w sam środek czaszki. Teraz obydwoje leżeli, ale armata się nie odezwała.
- Przepraszam. - w oczach miałam łzy. Najpierw ugodziłam jednego, a potem drugiego, a wtem dwa razy odezwała się armata. Przeszukałam ich plecaki, znalazłam dobrą, długą linę, suszone śliwki, komplety noży oraz jeden bochen chleba. Pachniał tak wspaniale! Był już lekko zeschnięty, ale nadal nadawał się do jedzenia. Pewnie zostawili go na później.
Przymocowałam miecz do swojego pasa, skradzione noże również. Utworzyła mi się z tego niezła kolekcja. Wystarczyło, że rozpinam kurtkę wyjmuję nóż i rzucam. Gorzej z trafieniem do celu. Spakowałam żywność oraz linę i opuściłam norę z trupami. Przed wejściem do niej znalazłam oszczep, którym towarzysz Royala dźgał powietrze sądząc, że to da mu pewność, że nikogo tam nie ma.
- Nie sądziłam, że jestem tak przebiegła. - stwierdziłam cicho. Osiemnastu trybutów nie żyje. Pozostało już tylko sześciu. Kiedy nadejdzie moja kolej?
____________________________________________________________________________
Opisywana piosenka, która pasuje do moich wyobrażeń to:
Kasia Kowalska - Spowiedź
http://www.tekstowo.pl/piosenka,kasia_kowalska,spowied_.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz