Na piętrze Dwunastego Dystryktu Haymitch i Effie podczas śniadania urządzają mi dzikie przesłuchania. Wypytują mnie o każdą chwilę, chcą znać przebieg wydarzenia. Pytają, co robiliśmy, kto nas obserwował. Wydaje mi się być to śmieszne i absurdalne, ponieważ oglądali transmisję na żywo. Haymitch i Effie już się nie kłócą. Przeciwnie, zachowują się tak, jakby byli jednomyślni. Wiedzą, że zrobili coś dobrego dla mnie, a Jackson da sobie radę bez takich atrakcji. Zasypują mnie wskazówkami, informują, co powinnam robić podczas takich występów,czego muszę unikać. Jestem już tym poirytowana, więc odchodzę od stołu i kieruję się do swojego pokoju. Spokojnie przebieram się w strój do ćwiczeń i wracam do salonu. Mamy jeszcze sporo czasu więc zasiadam na wygodnej kanapie i oglądam powtórki mojego wczorajszego występu. W niektórych momentach mam ochotę zapaść się do ziemię. Moja mina na widok reporterów i kamer była bezcenna. Jakby ktoś przejechał mi żelazkiem po twarzy. Aż bałam się oglądać resztę. Podeszłam do okna, lecz widok Kapitolu budzącego się rankiem do życia mnie nie uspokajał.
Dziś sprawdzanie obecności odbyło się bez większych atrakcji jak wczoraj. Widać było, że mentorzy z innych dystryktów są tym zaskoczeni. Nie obchodziło mnie to jednak. Z każda minutą zbliżałam się do wyjścia na arenę, a nadal nie miałam opracowanej żadnej taktyki, nie umiałam posługiwać się dobrze żadną bronią.
Teraz znów przyglądam się innym trybutom, co chwila podchodząc do kolejnych stanowisk, oglądając broń i odchodząc niby to znudzona nią.
- Niezły pokaz. - usłyszałam cichy głos za sobą. Stał tam wysoki, młody, dobrze zbudowany, przystojny mężczyzna wpatrzony w dal. Nie był jednak trybutem, był mentorem.
- Jaki pokaz? - spytałam.
- Wczoraj. Całe Panem Cię oglądało, nie wiesz?
- Wiem.
- Finnick Odair. - przedstawił się i wyciągnął ku mnie swoją dłoń.
- Rosie. - uścisnęłam ją.
- Jeśli nie jesteś jeszcze całkiem do końca znudzona to idź tam. - wskazał miejsce, które cieszyło się dużą popularnością.
- Rzut oszczepem?
- Albo trójzębem. Jak kto woli. - nie wiedziałam czy robi to specjalnie, czy po prostu z dobrych chęci.- Małe osoby nieźle rzucają. To się sprawdza w prawie każdym przypadku.
- Jeśli są silne. - przypomniałam mu.
- A Ty nie jesteś? - zapytał ironicznie i odszedł. Z pewnością chodziło mu o wczorajszą piosenkę, gdzie śpiewałam o sile.
- Jestem. - odparłam cicho sama do siebie i szybkim krokiem podążyłam we wskazane wcześniej miejsce.
Początki nie były najlepsze, ale kiedy trener ustawił mnie w odpowiedniej pozie i odpowiednio ułożył oszczep w mojej ręce udało mi się nim rzucić na prawie 20 metrów! A z rozbiegu nawet 24-25. Z trafieniem do celu bywało różnie, ale stwierdziłam, że to najlepsza broń jaką mogę przejąć i jaką warto nauczyć się posługiwać. Po godzinie samodzielnie umiem już umieścić oszczep w odpowiednim miejscu na dłoni. Poza też jest łatwa. Jedynie muszę zapamiętać aby przy wybijaniu przenieść ciężar ciała na lewą nogę.
Zmęczona ciągłym rzucaniem postanawiam zamienić dwa słowa z Haymitchem, który trenuje z Jacksonem.
Po drodze napotykam duży stojak, który miał dwa wgłębienia z napisem "skrajnie niebezpieczne". Opuszkami palców dotykam je zastanawiając co mogło tu być.
- Proszę. - słyszę spokojny, męski głos. Tusz obok mnie stał wysportowany i dobrze zbudowany młody mężczyzna. Był trenerem. W ręku trzymał miecz. Był taki ogromny, że nie mogłam się na niego napatrzeć.
- Na pewno jest ciężki. - stwierdziłam.
- Z początku tak, ale to kwestia przyzwyczajenia mięśni. - wyciągnęłam rękę i chwyciłam go za trzon. Trener wciąż go podtrzymywał, więc nie wydawał się być ciężki, lecz gdy tylko go puścił prawie wypadł mi z ręki.
- Rany! Jest okropnie ciężki! - młody trener zaśmiał się.
- Jeśli uda Ci się go zdobyć pamiętaj o jednej najważniejszej zasadzie. Nigdy nie uderzaj zza głowy. - zaszedł mnie od tyłu, obejmując mnie i zaciskając nasze ręce na trzonie miecza. - Zobacz, gdybyś chciała wziąć zamach zza głowy nie zrobiłabyś nic innego jak przecięła sobie ramię i to bardzo głęboko. Możliwe, że z taką raną wykrwawiłabyś się w przeciągu dwóch dni.
- Powolna i bolesna śmierć. - stwierdziłam.
- Dokładnie. Musisz brać zamach robiąc mieczem półkole na wysokości klatki piersiowej. Nigdy nie unoś go wyżej niż poza szyję.
- Dzięki. - uśmiechnęliśmy się do siebie i opuściłam to stanowisko. Odchodząc kątem oka zauważyłam jak chłopak z jedynki miota mieczem na wszystkie strony.
- Już nie żyję. - szepnęłam bardzo cicho do siebie. Rozglądałam się w poszukiwaniu Haymitcha, ale nigdzie go teraz nie widziałam. Tak samo Jackson zniknął mi z oczu.
Na pociechę udałam się do miejsca gdzie trybuci mogli ćwiczyć sztuki walki wręcz, oraz walki z bronią.
Te pierwsze bardziej mi się podobały. Byłam zwinna także nawet nieźle dawałam sobie radę. W tych drugich szło mi gorzej. Miałam tylko kilka rodzajów noży do dyspozycji, bo nie nadawałam się do innej broni. Ale nie poddawałam się.
Przy kolacji Haymitch mówił, abym jutro po treningu porozmawiała z Elzebederem o nagraniu jeszcze jednaj piosenki, którą mogłabym zaśpiewać podczas wywiadu z Caesarem Flickermanem. Alex, Effie i Haymitch mówili jakie piosenki cieszą się popularnością w Kapitolu. Często to piosenki o miłości, które jednak mają jakiś ukryty sens, który autor sam objaśnia. Wszyscy troje kazali się skupiać na tekście. Abym wcześniej go przygotowała, ponieważ jutro będzie na to za mało czasu, a poza tym jutro ostatni dzień treningów i indywidualny pokaz. Zamierzam to wykorzystać jak najlepiej.
Trzeciego dnia szkolenia wywołują nas z lunchu na indywidualne pokazy przed organizatorami igrzysk. Dystrykt po dystrykcie, najpierw chłopak, potem dziewczyna. Dwunastka, co normalne, idzie na ostatni ogień. Snujemy się po jadalni, bo nie wiemy, dokąd iść. Kto wychodzi, nie wraca. W miarę jak sala pustoszeje Jackson zaczyna bardziej oswajać oswajać z moim towarzystwem. Kiedy zostaje już tylko para z 11 Dystryktu zaczynam rozmowę.
- Co im pokarzesz?
- Siłę. Rzut ciężkimi przedmiotami, rozpalanie ogniska. Jeśli coś jeszcze przyjdzie mi na myśl to pokarzę. Wczoraj miałem więcej pomysłów, a dziś pustka. Może Tobie się poszczęści.
- Mi? W niczym nie jestem dobra, a raczej nie ustanę tam i nie zacznę śpiewać. - szepczę, bo nie chcę aby inni mnie usłyszeli.
- Zawsze coś. - uśmiechnął się ponuro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz