piątek, 8 marca 2013

Rozdział 25

Schowałam się między dwoma skałkami, nie dawało mi to schronienia na długo. Zmiech z łatwością mógł mnie nimi zmiażdżyć, lub odsunąć od siebie pozostawiając mnie bez schronienia. Biegnąć kątem oka zauważyłam, że wybuch z armaty dotyczył dziewczyny z dwójki, która była nadziana na tylne pazury zmiecha. Przebita w trzech miejscach i nadziana. Przynajmniej długo nie cierpiała. Stwór ryczał, ale nie ważył się dotknąć skał.
Po kilku minutach znudziło mu się to i odsunął od siebie skały. Wtedy nie mając dokąd uciec, ani jak zaczęłam krzyczeć najgłośniej jak tylko potrafiłam. Zmiech wydał się zdezorientowany, ale po chwili nie robiło to już na nim większego wrażenia. Po prostu zbliżał się do mnie, a wyglądał jak zaczajony kot przygotowujący się do skoku.
Wtem rozległ się kolejny strzał, a zmiech odwrócił  łeb i krótką chwilę po wybuchu ryczał. Nie tracąc czasu wdrapałam się na jedną z rozdzielonych skał. Zmiech odwrócił się i spojrzał na miejsce, w którym stałam jeszcze przed chwilą. Zdezorientowany ryczał głośno wyładowując swój gniew, bardzo go to rozzłościło. Kiedy jednak stopa obsunęła mi się i o mało nie spadłam zmiech znów mnie zauważył. Wziął zamach i z całej siły uderzył w skałę. Oderwałam się od niej, a zmiech podrzucił mnie do góry jak piłeczkę, a potem otworzył szeroko paszczę. Będąc wysoko w górze chciałam złapać się gałęzi, ale były zbyt śliskie i już spadałam w dół. Poczułam śmierdzącą substancję, która bardzo się kleiła. Nie wpadłam do jego paszczy, ale wylądowałam na grzbiecie. Skóropodobna warstwa ochronna, którą miał na sobie kleiła się i cuchnęła jak dziesiątki skunksów.
Zmiech zdenerwował się jeszcze bardziej. Zaczął nerwowo podrygiwać i ryczeć jeszcze głośniej, a później rzucił się w morderczy bieg. Złapałam się jednego z dwóch nisko osadzonych spiczastych uszu, aby nie spaść. To całkowicie rozzłościło zmierza. Zaczął rzucać całym swoim ciałem, szarpać się z drzewami i podskakiwać mieszając tym ziemię ze śniegiem. W rezultacie dziewczyna, która była nadziana na pazury zmiecha została poćwiartowana, a kawałki jej ciała leciały w różne strony, nawet na mnie.
Zmiech swoim dzikim biegiem dotarł na polanę przy Rogu Obfitości. Wymiotowałam na niego krwią przypominając sobie latające części ciała dziewczyny. Dostałam krwotoku z nosa, nad którym nie umiałam zapanować. Najgorsze było to, że nie mogłam wyjąć noży z kieszeni spodni. Gdybym chodź na chwilę puściła się tylko jedną ręką i tak bym spadła i zginęła jak dziewczyna.
Był tu chłopak z jedynki. Stał przy wejściu do Rogu po uszy w broni. Chyba miał tu broń każdego rodzaju. W jednej dłoni trzymał mój miecz, a w drugiej oszczep. Niedaleko niego leżał trójząb, łuk ze strzałami, topór, siekiera, maczugi, sztylety, noże i wiele innych przedmiotów. Mógł pokonać zmiecha. Miał szansę.  Najpierw rzucał w niego oszczepami, ale te nie robiły na nim żądnego wrażenia tylko bardziej denerwowały. Coś jednak wywołało niepokój w zmiechu, ponieważ nie podchodził zbyt blisko do chłopaka. W między czasie zdałam sobie sprawę, że teraz żyjemy tylko my. Nasz dwójka.
Kiedy zaczęła się kończyć broń trybut z jedynki sięgnął po maczugę z kolcami i  rzucił nią w zmiecha. Maczuga trafiła zmiecha w podbrzusze, ten głośno zawył, przewrócił się na plecy miażdżąc tym samym mnie w drobny mak.

__________________________________________________________________________

Rozdział krótki, ale dramatyczny :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz