wtorek, 5 marca 2013

Rozdział 2

Przewracałam się z boku na bok i nie mogłam zasnąć. Nigdy nie mogłam zasnąć o tej porze. Byłam przyzwyczajona do nocnych spacerów i wracania w środku nocy. Gdybym niepostrzeżona wymknęła się z domu i ciocia by się o tym nie dowiedziała to przecież nie byłaby na mnie zła. W końcu to nic złego. To taki tylko spacer. Wydawało mi się to dobrym rozwiązaniem. Bezszelestnie wstałam z łózka i ponownie się ubrałam. Jedyne czego się obawiałam to fakt, że wychodząc z pokoju moje drzwi zaskrzypią, ciocia się obudzi i z mojego planu wyjdą nici. Na szczęście tak się nie stało. Teraz tylko zasuwa w drzwiach wyjściowych. Z nią może być gorzej. Delikatnie pociągnęłam za nią, nie szarpiąc, ale ta i tak wydała cichutkie syknięcie. Przez chwilę przysłuchiwałam się, czy aby nie obudziło to cioci. Nic nie usłyszałam więc zwinnie wyślizgnęłam się przez już otwarte drzwi. Zamknęłam je najciszej jak tylko umiałam i bardzo cicho oddaliłam się od domu. Najpierw powoli tak aby nikt mnie nie usłyszał, a kiedy minęłam domy biegłam w stronę ogrodzenia.
Będąc już na miejscu przysłuchałam się czy znów nie płynie prąd. Było cicho więc przeszłam na drugą stronę. Postanowiłam, że tym razem pójdę w inną stronę niż zawsze. Chyba znudziło mi się chodzić ciągle w to samo miejsce.
Było tu tak cicho. Tak spokojnie. Niczym nie zakłócony spokój, którym mogłam się cieszyć ile zechcę. To właśnie uwielbiałam, dla takich chwil można żyć. Przez przypadek nadepnęłam na suchy liść i w oddali usłyszałam trzepot skrzydeł. Jakby spłoszony ptak. To niemożliwe, żeby usłyszał jak nadepnęłam na ten liść. Coś innego musiało go wystraszyć, albo po prostu odleciał. Nie chciałam tego sprawdzać, a wręcz nawet muszę przyznać, że trochę się przestraszyłam. Odwróciłam się na pięcie i zmieniłam kurs. Postanowiłam, że jednak pójdę na moje stałe miejsce, czyli małą polankę z ogromnym drzewem na środku. Trawa zawsze wydawała się tam być miększa niż gdziekolwiek indziej. To było moje doskonałe miejsce odkąd pierwszy raz wyszłam poza granice dystryktu. Kiedy byłam już na miejscu i właśnie miałam wygodnie usiąść na trawie, znów usłyszałam trzepot skrzydeł ptaków, tylko jakby bliżej. Znieruchomiałam ze strachu. Po chwili usłyszałam świst przecinanego powietrza i znów odlatujące ptaki. Strach tak we mnie wniknął, że nie wiedziałam co mam robić i dokąd uciekać. Biegiem, nie zwracając uwagi na gałęzie zaczęłam uciekać i słyszałam jak budzi się cały las. Jakby wszystkie zwierzęta uparły się i postanowiły mnie śmiertelnie wystraszyć. Z czymś takim zmierzyłam się pierwszy raz w życiu. Byłam przerażona jak nigdy. Z tego strachu moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Stałam jak wryta pośród grobowej ciszy. Powoli zaczynał mi wracać zdrowy rozsądek, ale uciekł w tym samym momencie kiedy koło mojej nogi przeleciał jakiś cienki, podłużny przedmiot. Gdy tylko to zobaczyłam nieumyślnie krzyknęłam, ale zaraz po tym przyłożyłam sobie rękę do ust jakby chcąc cofnąć krzyk. Powoli zaczęłam się cofać, wypatrując czegokolwiek w oddali, lecz przez tą panującą ciemność nie widziałam niczego poza czubkiem własnego nosa. Odwróciłam się, a kilka metrów dalej za moimi plecami stała jakaś postać. Mimowolnie znów krzyknęłam jak opętana. Tym razem już nie zwracałam uwagi na to czy ktoś mnie usłyszy, czy nie, a najgorsze było to, że ze strachu nie mogłam nic ze sobą zrobić.
- Ucisz się jak nie chcesz żeby Cię tu złapano! - przej mój krzyk dotarł do mnie ten męski głos. Powoli postać zbliżała się do mnie, a ja nadal nie mogłam się ruszyć.Szybko podniosłam z ziemi niezbyt duży kawałek gałęzi wyrywając przy tym garść trawy.
- Nawet nie podchodź! - powiedziałam po czym rzuciłam w jego stronę kawałek drewna, ale on nawet się tym nie przejął. Zaśmiał się tylko i dodał:
- Tak, zabij mnie patykiem. - i dalej cicho się śmiał. - Co tu robisz?
- To co chcę. I tak przy okazji to o mało nie umarłam przez Ciebie ze strachu.
- Tak przy okazji to naucz się inaczej biegać, bo wziąłem Cię za jelenia.
- Jelenia? Kto normalny poluje w nocy, poza dystryktem.
- Kto normalny chodzi po nocy w lesie poza dystryktem? - nic już mu nie odpowiedziałam i zapanowała cisza. - Gale. - dodał.
- Znakomicie. Powiedz którędy mam iść, żeby dojść do ogrodzenia.
- Straciłaś orientację? - znów śmiał się ze mnie.
- O wiesz niecodziennie ktoś gania Cię po lecie. - spojrzałam na przedmiot w tego dłoni - Z łukiem i strzela do Ciebie. I o mało co nie dostajesz strzałą w nogę. A poza tym jest ciemno. - tym razem ja zadrwiłam z niego.
- Przepraszam za tą strzałę, ale na prawdę nie wiedziałem, że...
- Że nie jestem jeleniem. - dokończyłam za niego.
- Tak. - przyznał.
- Dobra nieważne. Sama sobie poradzę, a Ty możesz wracać do tych swoich polować. - powiedziałam nadal zła na niego.
- Twoje krzyki raczej wszystko wypłoszyły, także będę już wracał.
- Co Cię tak śmieszy?! - byłam już na prawdę zmęczona tą sytuacją, a w dodatku bardzo poirytowana i zła.
W końcu przestał się powstrzymywać i śmiał się na cały głos.
- No nie mogę. - szepnęłam do siebie i ruszyłam przed siebie. Oczywiście nie wiedziałam czy to dobry kierunek, ale co miałam zrobić.
- Hej czekaj! - zawołał. Nie zamierzałam czekać. Podbiegł do mnie i szedł praktycznie równo ze mną. - Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. - nic mu nie odpowiadałam. - Będziesz tak w ciszy iść w złym kierunku?
- Tak? W takim razie prowadź mądralo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz