Czułam jak jestem po prostu wgniatana w ziemię, mieszana ze śniegiem, jak coś ciągnie moje ciało ze wszystkich stron rozrywając je. Tak się czułam, ale w rzeczywistości leżałam pod kilku tonowym zmiechem. Zwierze nie poddało się szybko wstało, a zaraz potem usłyszałam kolejny wystrzał z armaty. Teraz byłam pewna, że obwieszczał moją śmierć. Po chwili zamknęłam oczy i nie czułam już żadnego bólu. Gdy je spowrotem otworzyłam widziałam tylko jak mały czarny owad leci w moją stronę jakby chciał usiąść mi na nosie. Stawał się coraz większy i większy, a teraz kształtami już wcale nie przypominał owada. To Kapitolański poduszkowiec. Z pewnością przyleciał zabrać moje ciało. Wiedzieli, że nie uda mi się już przeżyć, więc nie czekają aż "umrę do końca". Wiedziałam, że jedynka tego roku będzie znów triumfować.
Kiedy powtórnie otwieram oczy widzę około tuzina ludzi biegających przy mnie jak mrówki.
- Dobra mamy ją. - mówi jeden pośpiesznie. - Podajcie jej tlen i weźcie się za tę rękę. - nie wiem o czym mówią. Jakby chcieli mnie ratować. Możliwe, że teraz poprawią trochę mój stan, a za chwilę znów wyślą na arenę żebym walczyła z chłopakiem z jedynki na śmierć i życie. Nigdy się to zdarzyło, ale nie wiadomo czego można się spodziewać po organizatorach igrzysk. Przecież spaliłam kukłę mówiąc, że to oni, więc możliwe, że chcą, abym jak najbardziej cierpiała podczas śmierci. Ludzie biegają koło mnie, podnoszą ręce, nogi, oglądają, mówią coś niezrozumiale. Kiedy podnoszą moją lewą rękę widzę wystającą z niej połamaną kość. Nic mnie nie boli, nic nie dokucza, nic nie uwiera, nie swędzi. Nie jest mi zimno, nie czuję głodu. Jedyne co wyczuwam to zapach różnych lekarstw, płynów. Do obu rąk mam przymocowane kilkanaście rurek, które rączą się z moimi żyłami. W nosie również mam dwie plastikowe rurki. A widzę to wszystko w moim własnym odbiciu na szklanym dachu. Z początku myślałam, że to nie ja. Włosy pozlepiane w strąki, bardzo krótkie strąki, mam niespokojne oczy, zapadnięte policzki, siniaki i rany na twarzy, zaschnięta krew na całym ciele, otwarte złamania kości, ale jest jedna rzecz, która przykuwa moją uwagę najbardziej. Intensywnie czerwone usta, które utrzymały się przez dwa tygodnie. Wyróżniają się ponad plamy czerwonej krwi. Wyglądam jak wojowniczka, nie jak trybut.
Kiedy kolejny raz się przebudzam słyszę warkot silników samochodów, widzę dym unoszący się z kominów wielkich budynków, ciepłe słońce razi moją twarz, nie mogę się nim nacieszyć. Czuję jak ciepłe powietrze otula moją skórę.
Po chwili sielanka się kończy widzę tylko migające światła nad moją głową. Chyba jestem w jakimś korytarzu. Ludzie wjeżdżają łóżkiem, na którym leżę do wielkiej sali, która przypomina tę w Centrum Odnowy kiedy byłam myta przez moją grupę. Sale różnią się tym, że tu jest więcej dziwnych urządzeń, których nigdy wcześniej nie widziałam. Poschodzi do mnie kobieta z dużą strzykawką.
- Dobranoc. - mówi uśmiechając się i wstrzykuje płyn w moje ramię. Później niczego już nie pamiętam.
Bałam się kolejny raz otworzyć oczy. Może to wszystko mi się śniło i kiedy otworzę oczy znów będę w lisiej norze. Może kiedy otworzę oczy zobaczę pochylonego nade mną chłopaka z jedynki? Może Haymitcha? Może Gale'a? Ryzykuję i otwieram oczy. Nie jest to żaden z widoków, które sobie wyobrażałam. Jestem w jakimś pokoju. Widzę tylko to na co skierowane są moje oczy, czyli biały sufit. Chcę podnieść głowę, ale jest unieruchomiona przez oplatający szyję gruby i twardy kołnierz. Kiedy chcę podnieść nogę przeszywa mnie ból nie z tej ziemi. Jakby ktoś znów rozrywał mnie we wszystkie strony. Czuję jak po policzku spływa mi pojedyncza łza wywołana przez ból. Im dłużej leże tym coraz wyraźniej czuję ból wszystkich kończyn, mięśni, głowy - całego ciała. Słyszę jakby dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wchodzi i podchodzi do mnie. Zauważam, że to niski, chudy awoks. Trzyma w ręku tacę z jedzeniem, którą po chwili stawia mi ją na kolanach. Chciałam go zamordować za ten czyn! Całe moje nogi zapłonęły żywym ogniem, ból nie do zniesienia. Krzyknęłam tak głośnio jak wtedy na arenie przed zmiechem, a przestraszony awoks w prędkością światła podniósł tacę spowrotem. Po policzkach znów spłynęły mi łzy, a twarz wykrzywiona była od bólu. Powoli zanurzył łyżkę w ładnej porcelanowej miseczce i podał mi do ust.To zupa pomidorowa. Taka jaką uwielbiam. Zjadłam cała porcję ze smakiem. Następnie zostałam nakarmiona musem z jabłek i jagód. Na koniec awoks przystawił mi do ust kwadratowy pojemniczek, który miał tylko dziurkę na słomkę. Pomimo to, że awoks przekręcił je do góry nogami to płyn i tak nie poleciał dopóki nie pociągnęłam go ze słomki. Był to sok z malin i mięty. Kiedy skończył się awoks zabrał tackę z jedzeniem i wyszedł. Ciekawe, jak długo leżałam nieprzytomna. Ciekawe czemu mnie tu zabrało. Momentami myślałam, że to ja mogłam wygrać. To niedorzeczne, ale czasem tak mi się wydaje. Gdyby tak było, Alex z pewnością szykowałby mi już ubrania na publiczną prezentację. Haymitch i Effie z pewnością organizowaliby przyjęcie dla sponsorów. Mogłabym wrócić do domu! Może ten wystrzał dotyczył trybuta z jedynki? Ale czy zmiech uporałby się z nim w przeciągu kilku sekund? Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale na myśl o wygranej narasta we mnie ekscytacja.
Ktoś wypowiada moje imię. Z początku nie mogę go rozpoznać, lecz po chwili poznaję to brzmienie. To głos, który początkowo budzi irytację, a potem radość. Effie. Nie mogę ruszyć głową wiec przywołuję ją do siebie głośno wypowiadając jej imię. Po chwili podchodzi, ale nie jest sama. Haymitch i Alex też tu są.
- Dobra robota, skarbie - szepcze mi do ucha bez krztyny ironii Haymitch całując mnie w policzek na powitanie. Effie jest bliska łez, bezustannie poklepuje mnie po głowie i mówi, jak to wszystkim opowiadała, że prawdziwy ze mnie skarb. Alex opowiada jak bardzo trzymał za mnie kciuki, jak bardzo przeżywał każde moje objawy choroby i jakie załamanie przeszedł kiedy nie podniosłam się przygnieciona przez zmiecha.
- Czyli to jednak prawda, wygrałam? - pytam z niedowierzaniem. Wszyscy radośnie odpowiadają mi, że tak. Nie mogę opanować radości.
- Skarbie, jest też gorsza wiadomość. - zaczyna Haymitch, nie dając mi nacieszyć się wygraną. Zauważam jak miny wszystkich spochmurniały. Bierze głęboki oddech i dokańcza swoją wypowiedź. - Przez te pięć dni chirurdzy próbowali zrobić cię taką jak wcześniej, ale wygadasz okropnie. - wali prosto z mostu.
- Wygląd nie jest najważniejszy. - zauważa Alex. - Chodzi o to, że dziś jest ceremonia na cześć twojej wygranej, ale kiepsko u Ciebie z chodzeniem. Miałaś siedem złamań otwartych i jedenaście wewnętrznych. Nie wiadomo czy dasz radę samodzielnie iść.
- Nie dziś to jutro. - pocieszam go.
- Trochę inaczej to wygląda. Jeśli dziś nie to już zawsze nie. - czyli przekładając to na mój język jeśli dziś nie stanę na nogi to już nigdy tego nie zrobię.
- Dasz radę. - pociesza nas Effie. - Dałaś sobie ze wszystkim radę.
Zapada cisza, którą znów przerywa Effie.
- Jak ci się podobają nowe włosy? - pyta?
- Są okropne, nigdzie się w nich nie pokarzę. - wszyscy spojrzeli na siebie z niedowierzaniem. - Co? - pytam.
- Skarbie, chyba nie wzięłaś tej poprawki, że kiedy Effie mówiła nowe, to miała na myśli całkiem nowe, ale podobne do starych. - wyjaśnia Haymitch.
- Nie rozumiem Cię.
- Och po prostu jej pokarzcie. - niecierpliwy się Alex i pokazuje mi bardzo długi kosmyk blond włosów.
- To moje?!
- Raczej nie nasze. - odpowiada znudzony Haymitch.
- Ale jak... przecież ja sama...
- Zabieg był raczej trudny więc się ciesz. To nie są twoje stare włosy, ale "pożyczone".
- Od kogo?
- Nie chcesz wiedzieć. - odpowiadają równocześnie Haymitch i Alex.
Kolejna wspaniała wiadomość. Jednak moje życie nie jest do końca stracone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz