czwartek, 7 marca 2013

Rozdział 17

Sześćdziesiąt sekund. Tyle musimy stać na metalowych tarczach. Będziemy mogli z nich zejść dopiero, gdy przebrzmi dźwięk gongu. Jeżeli ktoś się pośpieszy i opuści tarczę przed upływem minuty, rozmieszczone wszędzie miny przeciwpiechotne urwą mu nogi. Sześćdziesiąt sekund to dość czasu, żeby się uważnie rozejrzeć. Trybuci stoją w okręgu, każdy | nich jest jednakowo oddalony od Rogu Obfitości, wielkiej, srebrnej konstrukcji w kształcie stożka, z którego wnętrza wysypują się przedmioty niezbędne do przetrwania na arenie. Otwór wylotowy Rogu ma wysokość około siedmiu metrów, drugi koniec jest spiralnie zawinięty. Dostrzegam żywność, pojemniki z wodą, broń, lekarstwa, odzież, zapałki. Wokoło walają się inne rzeczy, ich wartość jest tym niższa, im dalej leżą od Rogu Obfitości.
Stoimy na otwartej równinie pokrytej śniegiem. Wokół trybutów, który stoją w kole rozpościera się las. Nic innego. Śnieg nie jest dobrze ubity, a to z pewnością będzie utrudniało ucieczkę, a może nawet walkę jeśli do tego dojdzie. Przy wejściu do rogu widzę oszczepy, miecz, noże. Kilkanaście metrów przede mną leżą koce. Dalej ubrania, zbiorniki z wodą, jedzeniem. Są też liny, namioty i cała masa ciężkiej broni. Trójząb, miecz, topór, maczuga z kolcami, siekiera, jest też łuk i kołczan ze strzałami. To wszystko tak spokojnie tam leży i czeka.
W myślach powtarzam  polecenia Haymitcha: „Po prostu zniknijcie, jak najbardziej zwiększcie dystans do innych trybutów, i znajdźcie źródło wody". Walczę jednak z pokusą, ogromną pokusą. Tyle skarbów leży niemal na wyciągnięcie ręki. Mam świadomość, że jeśli ich nie zdobędę, zrobi to ktoś inny. Wody przecież nie muszę szukać, bo jest tu mnóstwo śniegu, a aawodowcy, którzy przeżyją krwawą jatkę, podzielą między siebie wszystkie łupy. Dzięki nim lepiej sobie poradzą na arenie. Nie to co ja.
Rozglądam się wokół trybutów. Niektórzy wyglądają na prawdę groźnie inni mniej. Waham się nad wyborem jaki mam dokonać. Od tego zależy moje życie. Zanim rozrzucę paczki i chwycę broń, reszta trybutów również dobiegnie do łupów. Położę trupem jednego, może dwóch, ale nie stawię czoła tuzinowi. Z
tak bliskiej odległości pokonają mnie oszczepami i pałkami. Zresztą, wystarczą im nawet gołe, wielgachne pięści. Ustawiam się gotowa do biegu w las. Jednak po chwili namysłu odwracam się i słyszę gong. Bach! Jakbym dostała kamieniem w głowę! Byłam na prawdę zwinna więc szybko pokonałam odległość dzielącą mnie od rogu. Niestety reszta trybutów deptała mi po piętach. Chwyciłam nóż i wbiegłam do rogu. Schowałam się za ogromną półką na której wisiały sztylety różnych wielkości. Teraz pożałowałam, że nie uciekłam do śnieżnego lasu. Zimna blacha wbijała mi się w plecy, a szafka przyciskała coraz mocniej i mocniej aż w końcu przewróciła się na ziemię, a ja zostałam bez schronienia. Silna osiemnastolatka z trójki o kruczoczarnych włosach rzuciła się w moją stronę łapiąc oszczep po drodze. Nie mając dokąd uciec schowałam się za podłużnymi kratami i przykucnęłam w kącie mając nadzieję, że mnie nie dosięgnie. Myliłam się, nie mogła uporać się z kratą więc wsadziła pomiędzy nie oszczep i dźgała mnie nim. Na początku unikałam jej ciosów, ale kiedy szarpnęła oszczepem moje ramię znów skuliłam się w kącie. Materiał rozdarł się, a z ramienia trysnęła krew. Dziewczyna powtórzyła czynność jeszcze kilka razy. Nie miałam już siły bronić się, więc ostatecznie rannym ramieniem zasłaniałam tylko głowę i serce, aby nie zabiła mnie.  Moje ramie wyglądało jakby rzuciło się na nie stado wygłodniałych wilków. Jedna wielka rzeź. Odkręcając głowę w prawą stronę zauważyłam leżący tam sztylet, który pewnie wypadł z szafki kiedy przewróciła się. Niewiele myśląc sięgnęłam po niego, uniknęłam kolejnego ciosu, podbiegłam do krat i rzuciłam sztyletem w brzuch dziewczyny. Nie odniosło ta efektu takiego jak chciałam, ponieważ sztylet tylko otarł się o jej kurtkę pozostawiając małą ranę. Dało mi to jednak czas na otwarcie krat i  uwolnienie się z pułapki. Dziewczyna jednak nie dawała za wygraną. Chciałam uciekać, ale uderzyłam się w nogę i upadłam. Dziewczyna podeszła do mnie szybkim krokiem chcąc ostatecznie ugodzić oszczepem. W ostatniej chwili sięgnęłam po niewyobrażalną jak dla mnie broń, która była jedyną w zasięgu ręki. Wyrwałam miecz z gabloty w której wisiał i jednym ciosem przecięłam jej brzuch na pół. Nie wiedziałam co się z nią dzieje, nie obchodziło już mnie to. Przed rogiem trwała zacięta walka. Nie było tu już tak spokojnie i biało jak wcześniej. Teraz była to przerażająca kraina krwi, która niemiłosiernie rzucała się w oczy i pozostawiała po sobie ślad zapewne na długie dni. Trzymając ciężki miecz w ręku, z którym ledwo mogłam sobie dać radę wybiegłam przed róg obfitości i nie zatrzymując, w biegu chwyciłam małą czarną buteleczkę oraz nieduży plecak. Nie miałam możliwości zarzucić go na plecy więc trzymając wszystko w rękach jakby było to moim całym światem pędem puściłam się w las. Okazało się to nie takie proste, bo kiedy minęłam pierwsze przewa zauważyłam, że tam również toczy się walka. Dwóch na dwoje. Piąta bez jakichkolwiek możliwości? Tak to teraz wyglądało. Chciałam zawrócić, ale widziałam jak już toczy się za mną pościg. Odrzuciłam plecak i buteleczkę na ziemię pozostawiając w dłoni tylko miecz. Trzymałam go obiema rękami i uciekałam pomiędzy drzewami. słyszałam, że mnie gonią. Gdybym nie miała w rękach tego ciężkiego miecza, a po śniegu nie biegało się tak ciężko zdołałabym im uciec. Nie mogłam jednak teraz porzucić mojej jedynej broni.
Zauważyłam przed sobą ślady stóp prowadzące w lewą stronę. Myślę, że mogłabym to wykorzystać do zmyłki. Skręciłam w prawą stronę i biegłam aż do wielkich skał. Tam schowałam się w szczelinie między dwiema z nich.
Czekałam kilkanaście minut i nic. Wyjrzałam, ale nikogo nie było. Powinnam teraz uciekać, puścić się w las i nie oglądać się za siebie, ale co mi pomoże przetrwać jak nieduży plecak.
Wróciłam do miejsca gdzie zostawiłam plecak. Nie było tu nikogo oprócz 7 ciał. Była to ta czwórka, która tutaj walczyła ze sobą, oraz trzy osoby, które ruszyły za mną w pościg. Brakowało tylko jednego ciała. Ciała chłopaka z jedynki, który również mnie gonił.
Zabrałam plecak, małą czarną buteleczkę i udałam się na zachód, jak najdalej od rogu obfitości. Chwilami słyszałam jeszcze w oddali jakieś głosy, krzyki czy zwykłe kroki. Wtedy zmieniałam kierunek i szłam w inną stronę. Zauważyłam niewielki tunel schodzący pod ziemię. Jego wejście było prawie całe zakryte śniegiem. Chciałam tam schować się tylko na chwilę. Żeby złapać oddech i obejrzeć łupy. Odgarnęłam śnieg, zajrzałam do środka i odskoczyłam jak oparzona. Coś trzasnęło mnie czymś po twarzy. Przejechałam dłonią po bolącym miejscu i zauważyłam spore ilości krwi. Ukucnęłam, wzięłam śnieg w ręce i przyłożyłam do bolącego policzka. Pod warstwą czystego śniegu schowałam ten zakrwawiony i jeszcze raz, tym razem ostrożniej zajrzałam do nory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz