Droga do Jedenastego Dystryktu nie jest dość długa. To już druga noc. Jeśli dobrze pójdzie dziś koło południa będziemy na miejscu. Nie mogę spać. Ciągle myślę o twarzach bliskich poległych w Igrzyskach. Uważają mnie za potwora, za kogoś złego, dumnego i wstrętnego, ale czy ja miałam wybór?!
Rozmyślam o Jedenastym Dystrykcie. Nadeszła pora zbiorów. Wszędzie jak okiem sięgnąć mężczyźni, kobiety i dzieci w słomkowych kapeluszach prostują się i odwracają w kierunku pociągu, korzystając z chwili wytchnienia, gdy będę ich mijać.
Kiedy wschodzi słońce postanawiam wstać i zobaczyć to wszystko na własne oczy. To tu, to tam wyrastają małe osiedla opuszczonych chatynek, które w porównaniu z domami w Złożysku wydają się mikroskopijne. Zapewne wszyscy mieszkańcy wyruszyli do pomocy przy zbiorach. Jedziemy bez końca. Nie mogę uwierzyć, że Jedenasty Dystrykt jest tak ogromny. W szkole uczono nas tylko, że to duży dystrykt. Nigdzie nie podawano konkretnych danych na temat liczby mieszkańców. Co roku możemy jednak oglądać w telewizji dzieci zebrane przy okazji dożynek. To na pewno tylko cząstka tych, które tutaj żyją. Jak wygląda procedura? Czy są organizowane wstępne losowania? Czy zwycięzców wyznacza się zawczasu i kieruje do udziału w uroczystości? Och, co mnie to obchodzi?! Czemu o tym myślę? Nie chcę, nie mogę.
Na ceremonii powinnam powiedzieć coś o trybutach z Jedenastego Dystryktu, ale co mam powiedzieć? Że z zimną krwią zabijali ludzi tak jak ja, a w dodatku chłopak zabił Jacksona? To mam powiedzieć? Czy może to jakimi wspaniałymi rywalami byli na arenie? Te bez sensu. Nie wiem co mam powiedzieć.
W południe pociąg wjeżdża na dworzec, a Alex wprowadza ostatnie poprawki do mojego stroju. Poprawia czerwony materiał sukienki, układa schludnie żakiet na ramiona, podpina włosy. Na końcu przypina mi broszkę z kosogłosem uśmiechając się.
- Na szczęście. - szpecze.
Na peronie brakuje komitetu powitalnego, widzimy tylko oddział ośmiu Strażników Pokoju, którzy kierują nas na tył opancerzonej ciężarówki. Effie posapuje, kiedy drzwi trzaskają za naszymi plecami.
- Coś podobnego. Można by pomyśleć, że jesteśmy bandytami. - obrusza się. Nie chodzi o nas, Effie, myślę. Chodzi tylko o mnie. Pośpiesznie wprowadzają nas tylnym wejściem do Pałacu Sprawiedliwości. Czuję aromat właśnie przyrządzanej, znakomitej kolacji, który jednak nie jest w stanie zagłuszyć smrodu pleśni i zgnilizny. Nie mamy czasu się rozejrzeć. Kiedy ustawiamy się w kolejce do frontowego wyjścia, słyszę pierwsze dźwięki hymnu odgrywanego na placu, ktoś przypina mi mikrofon, Haymitch łapie mnie za rękę, po chwili puszcza i uśmiecha się krzepiąco. Chyba życzył mi powodzenia. Burmistrz zapowiada moje przybycie i potężne drzwi otwierają się ze skrzypieniem.
Uroczystość została zaplanowana do najdrobniejszego szczegółu, a ja stoję jak otępiała nie wiedząc co mam powiedzieć. Boże, ratunku! Co mam robić?!
Rozbrzmiewają głośne oklaski, ale nie słyszę innych oznak entuzjazmu, które towarzyszyły mi w Kapitolu, żadnych wiwatów, krzyków ani gwizdów.
Idę po zadaszonym tarasie, aż w końcu wychodzimy spod dachu i stajemy w intensywnym świetle słońca na szczycie wysokich, marmurowych schodów. Po chwili moje oczy przyzwyczajają się do jasności i widzę, że budynki wokół placu zostały obwieszone wielkimi flagami, które częściowo zakrywają zaniedbane fasady. Na placu tłoczą się widzowie, ale wiem, że to tylko drobna cząstka wszystkich mieszkańców dystryktu. U podnóża sceny jak zwykle ustawiono specjalny podest dla rodzin zmarłych trybutów. Nie mam odwagi na nich spojrzeć. Boję się.
Brawa cichną i burmistrz wygłasza przemówienie na moją cześć. Podchodzi do mnie mała, śliczna, ciemnoskóra dziewczyna i wręcza mi spory bukiet kwiatów. Kiedy odchodzi znów zostaję sama i nie wiem co mam robić. Zaczynam poruszać ustami jakby chcąc coś powiedzieć, ale nie mogę wydobyć z siebie słowa. bardzo cichym tonem ogłaszam tylko, że trybuci z Jedenastego Dystryktu byli dla mnie godnymi rywalami, z którymi nie miałam okazji się zmierzyć twarzą w twarz.
Stoję nieruchomo, czuję się przygnębiona i słaba, a tysiące oczu wpatrują się we mnie z uwagą. Zapada długotrwała cisza. Podchodzi do mnie Burmistrz Jedenastego Dystryktu osobiście gratuluje wybranej i prowadzi do środka Pałacu Sprawiedliwości. Żołnierze nie odstępują mnie na krok, to krępujące. Gdy mijam próg zatrzaskują się za mną drzwi i słyszę oddalające się dudnienie buciorów.
Haymitch, Effie i Alex w napięciu czekają przy ściennym ekranie, na którym widać tylko śnieg elektrostatycznego tła.
- Nieźle ci poszło. - pocieszają mnie.
- Fatalnie! - krzyczę na cały głos i wszystkie oczy na sali zwracają się w moją stronę. Nie przemyślałam tego gestu i zaczęłam się rumienić.
- Chodź. - odzywa się Haymitch. - Czeka nas uroczysta kolacja.
Biorę prysznic najdłużej jak się da, w końcu jednak muszę wyjść i oddać się w ręce ekipy przygotowawczej, najwyraźniej całkowicie nieświadomej powagi sytuacji. Nie mogą się doczekać wieczornego przyjęcia, bo w dystryktach są uważani za sławy, a w Kapitolu prawie nigdy nie otrzymują zaproszeń na prestiżowe imprezy. W ogóle nie zwracam uwagi na to, co ze mną robią. W końcu jestem gotowa do wyjścia i spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Kapitolańska poczwara w wersji ubogiej. Jestem okropna, to, że jestem tu jest okropne.
"Przyjęcie" jest nie do zniesienia, nie mogę nic przełknąć, dziennikarze pytają mnie o wszystko, chcą żebym rozmawiała z innymi zwycięzcami z Jedenastego Dystryktu. Przed kamerą udajemy, że się szanujemy i jest wszytsko dobrze, ale kiedy tylko kamery się oddalają posyłają mi mordercze spojrzenia i patrzą się z wyższością. Nie przejmuję się tym. Nie zabiłam nikogo z Jedenastego Dystryktu, nie wiem o co im chodzi.
Na szczęście po zakończeniu wsiadamy do pociągu i wynosimy się stąd.
______________________________________________________________________________
Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale niedługo pojawi się kolejny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz