piątek, 8 marca 2013

Rozdział 24

Obudził mnie bardzo głośny głos Caesara Flickermana. Zdziwiło mnie to, ponieważ wcześniej nie przemawiał do tegorocznych trybutów.
- Uwaga trybuci! Czas igrzysk dobiega końca, życzymy pomyślnych Głodowych Igrzysk. I niech los zawsze Wam sprzyja!
Czas dobiega końca? Co miał przez to na myśli? Dwa lata temu, wypowiedziane zostały te same słowa, a później arena została zalana przez hektolitry wody. Prawdziwa powódź. Zrobią to samo i w tym roku? Może jednak teraz podpalą las, albo zaleją nas gorącą lawą. Zrobią burzę piaskową, albo sprowadzą śnieżycę? Nie wiem, ale mam mało czas żeby działać. Dostałam drugą szansę od Haymitcha i zrobię wszystko, żeby wykorzystać ją jak najlepiej.
Zrzuciłam z siebie koc i od razy przeszyło mnie lodowate powietrze. Nie mogłam jednak cały czas chodzić okryta kocem. Nie pamiętam gdzie znajdowała się kryjówka, w której została kurtka. Nie zakrzątałam sobie nawet głowy odszukiwaniem jej. Dam radę, to już prawie koniec, myślałam. Bandaże miałam doszczętnie przemoknięte krwią, a spodnie, które początkowo miały szarą barwę były całe czerwone. Skórę miałam siną i bladą jak u trupa.
- Zimny trup. - szepczę i śmieję się sama do siebie. Na taką łaskę muszę jednak jeszcze trochę poczekać.
Próbuję się podnieść, ale wychodzi mi to nie najlepiej. Po kilku  próbach stoję już na nogach, ale opieram się o pień drzewa. Z chwilą kiedy cały ciężar ciała znów został przeniesiony na nogi popłynęła z nich jeszcze większa ilość krwi. Trzęsły mi się ręce, język miałam wyschnięty na wiór, drzewa troiły się, niebo wirowało, a ja stałam z boku i nie wiedziałam jak to zatrzymać. Wymierzyłam sobie siarczysty policzek, później jeszcze raz. To mnie trochę orzeźwiło.
Zabrałam noże, które wcześniej wyjmowałam z własnych nóg i skierowałam się w stronę Rogu Obfitości. Szłam bardzo powoli, a w dodatku kulałam. Nie miałabym teraz szans w walce. Minęłam miejsce, w którym wczoraj zamordowałam chłopaka z Czwartego Dystryktu za ścięcie włosów. Było tam jeszcze więcej krwi, na drzewie natomiast nie wisiały już żadne liny. Nie leżała tu żadna broń, ani cokolwiek co mogłoby mi się teraz przydać. Szłam dalej
Po długiej wędrówce postanowiłam sobie zrobić przerwę. Usiadłam z ogromną delikatnością na małej skałce. Miałam spore trudności z siadaniem, ponieważ wtedy na noro pękały zaschnięte już głębokie rany. Gdybym miała moje lekarstwo w płynie, albo przynajmniej maść na pewno byłoby o wiele lepiej. Znów próbuję wstać, ale odgłos jaki usłyszałam każe mi znów siadać. Usiadłam z przerażenia.
Usłyszałam przerażający ryk jakby zwierzęcia, ale żadne normalne zwierze nie wydaje takiego odgłosu.  Musiało być ogromne na co najmniej kilka metrów! Zebrałam w sobie resztki zdrowego rozsądku i ruszyłam dalej. Zwierzę nie było blisko mnie, ale idę o zakład, że echo jego głosu rozchodzi się po całej arenie. Jestem przekonana, że właśnie to miał na myśli Caesar, mówiąc, że czas igrzysk dobiega końca. Ktoś wysportowany, silny i zaradny mógł sobie dać radę z tym stworem, ale nie jak. Byłam głupia, że ratowałam się wczoraj w nocy. Gdybym zamarzła przynajmniej w jednym kawałku wróciłabym do domu, a teraz zostaną ze mnie strzępy, lub w ewentualności zostanę zjedzona.
Odgłos wydawał się być coraz głośniejszy i wyraźniejszy, a w miarę proporcjonalnie do tego moje serce waliło szybciej i mocniej. Jak u zdyszanego ptaka, który przeleciał ogromny dystans.  Chciałam iść coraz szybciej, ale nogi nie pozwalały mi na to. Byłam zdziwiona, że i tak udało mi się już tyle przejść. Dalej kierowałam się w stronę rogu. Jeszcze jakieś pół godziny marszu i będę na miejscu, a tam pomyślę co dalej.

Byłam coraz bardziej przerażona, instynkt podpowiadał mi. abym uciekała i nie szła w stronę Rogu. Ja jednak musiałam tam dotrzeć. Ryk zwierzęcia z każdym moim krokiem był coraz głośniejszy i wyraźniejszy, ale nie dochodził z okolic Rogu Obfitości. Był gdzieś dalej.
Rozpętał się silny wiat, sprzyjający opadom śniegu. Było mi okropnie zimno. Szczeka dygotała mi jak szalona, a śnieg dostający się w większość odkrytych ran szczypał niczym kwas. Nie miałam już całkowicie siły. Moja skóra zrobiła się jeszcze bledsza niż rano, żyły mocno wystawały, a rany wciąż były czarnofioletowe. Nadal sączyła się z nich krew. Zauważyłam, że mimo wszystko i tak umieram. Jeśli nie przez zimno to przez wykrwawienie się. To już nie miało sensu.
Idąc dzielnie stawiałam czoła przeraźliwym wykom zwierzęcia i podążałam dalej. Dopiero będąc przy Rogu bardzo tego pożałowałam. Stwór jednak znajdował się tu. Miał ze cztery metry, może nawet trochę więcej. Przednie łapy miał grube, ale krótkie, zakończone długimi szponami. Cały ciężar ciała opierał jednak na tylnych kończynach, na których stał. One również zakończone były długimi pazurami. Jego pysk nie przypominał mi z wyglądu żadnego zwierzęcia, nie miał też ogona anni sierści. Miał szpiczaste uszy, a ciało wyglądało jakby nie było otoczone skórą tylko obrośnięte samymi mięśniami.
Stwór właśnie "bawił się" trybutem z jedenastki, który zdołał się zdrapać na dość wysokie drzewo. Wolałam, żeby nie spotkało mnie to samo. Sparaliżował mnie strach, ale powoli powłóczyłam nogami chcąc się oddalić od tego miejsca.
Na szczęście zmiech nie zauważył mnie więc skierowałam się w stronę skał, w których chowałam się pierwszego dnia. Po chwili usłyszałam wystrzał z armaty. Przyśpieszyłam kroku, ale nadal ciągnęłam się ślamazarnie. Czy to zmiech zabił trybuta z jedenastki? Czy może Chłopak z jedynki pokłócił się z dziewczyną z dwójki i zabił ją? Tylko takie były możliwości. Łza zakręciła mi się w oku. Zorientowałam się, że zostałam ocalona dzięki śmierci Jacksona, dzięki temu wybuchowi z armaty kiedy leżałam z nożami w nogach.
Słyszałam czyjś narastający krzyk. Przystałam na chwilę i nasłuchiwałam. Ktoś biegł w moją stronę z krzykiem, a ziemia wrogo trzęsła się coraz mocniej. Z oddali zauważyłam wyłaniającego się chłopaka z jedynki, który biegł co sił. Nie zwrócił na mnie nawet najmniejszej uwagi i biegł dalej. Po chwili widziałam  przewracające się cienkie drzewa jak patyki na wietrze. Przewracały się pod wpływem siły jaką dysponował zmiech również biegnący w moją stronę.
Otworzyłam usta ze zdziwienia, a potem pokuśtykałam do znajdujących się najbliżej skał. Zmiech zauważył, że jestem łatwiejszą zdobyczą niż chłopak z jedynki więc skierował się prosto na mnie głośno rycząc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz