W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi. Był to Gale. Rozejrzał się po kuchni, spojrzał na swoją mamę, na mnie, na ciotkę, a potem powiedział:
- Domu, nie pomyliłem, ale Rosie to nie zastałem, prawda? - wszyscy się zaśmieli, nawet ja mimo mojego złego nastawienia na ten dzień.
- Bardzo śmieszne Gale. Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że nie mam pojęcia, kto właśnie wszedł do tego domu.
- Poznałabyś mnie na końcu świata, przyznaj. - powiedział śmiesznym, zmienionym tonem głosu, a potem spojrzał się na mnie takim wzrokiem jakby chciał mnie do czegoś przekonać. Oczywiście wiedziałam, że to dla żartów.
- Obiecujesz, czy grozisz? Nie strasz mnie, że nawet na końcu świata się od Ciebie nie uwolnię. - znów wszyscy się śmieli. Robili to specjalnie żeby rozluźnić atmosferę. Nic dziwnego, że nie chceli ciągle rozmawiać na temat Igrzysk.
Ciocia odprowadziła mnie dokąd tylko mogła. Dała mi buziaka na pożegnanie i odeszła w stronę gdzie mogli przebywać ludzie nie biorący udziału w dożynkach. Kiedy straciłam ją z oczy przestałam się zachowywać normalnie. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, oddech był nieregularny, wszystko wokół wirowało. Wydawało mi się, że nie dam rady samodzielnie tam dojść. Wiedziałam, że gdy tylko się poruszę, albo przewrócę się, albo zemdleję. Wolałam chwilę poczekać aż to wszystko minie.
- Rosie, co jest? - rozpoznałam, że to głos Gale'a. Odwróciłam się, ale gdy tylko na niego spojrzałam mimowolnie łzy spłynęły mi po policzkach. Gale niewiele myśląc przytulił mnie i uspokajał. - Ej nie pokazuj im, że jesteś słaba. Rosie, którą znam jest silna i twarda. Rosie nic się nie stanie. Po prostu idź tam, postój i wrócimy do domu. Będzie dobrze.
Tak. Miał rację. Uśmiechnęłam się do niego i stanęłam w mojej linii sektoru. Nadciąga jeszcze więcej ludzi, robi się coraz ciaśniej, coraz bardziej klaustrofobicznie. Plac jest całkiem spory, lecz i tak nie pomieści
ośmiu tysięcy mieszkańców Dwunastego Dystryktu. Spóźnialskichkieruje się na przylegle ulice, gdzie mogą oglądać widowisko na wielkich ekranach. Państwowa telewizja przeprowadza transmisję na żywo.
Trafiam do gromady piętnastolatków W milczeniu kiwamy sobie głowami na powitanie i koncentrujemy się na prowizorycznej estradzie przed Placem Sprawiedliwości. Na scenie stoją trzy fotele, mównica i dwie wielkie, szklane kule, jedna dla chłopców, druga dla dziewcząt. Patrzę na kartki papieru w kuli dziewczęcej. Na dwudziestu z nich widnieje starannie wypisane nazwisko Rosie Stanley. W pierwszym fotelu zasiada burmistrz Undersee. Drugi zajęła Effie Trinket, opiekunka trybutów z Dwunastego Dystryktu. Dopiero co wróciła z Kapitolu, ma przerażający uśmiech pełen białych zębów, czerwony jak krew kostium i miliony dodatków. Tylko jeden fotel pozostaje pusty. Burmistrz przemawia. Jak co roku to samo, wszystko powtarza się. W pewnej chwili na podest wchodzi Haymitch Abernathy, bełkocze coś zatacza się i opada na trzeci fotel. Jest pijany, i to bardzo. Publiczność nagradza go zdawkowymi brawami. Jest zdezorientowany, usiłuje mocno wyściskać Effie Trinket, która z trudem się uchyla. Effie Trinket przez pewien czas tłumaczy nam, jaki to zaszczyt być tutaj, chodź wszyscy wiedzą, że najbardziej na świecie marzy o oddelegowaniu do lepszego dystryktu. W tłumie dostrzegam Gale'a, spogląda na mnie z cieniem uśmiechu na ustach.
Nadeszła pora na losowanie. Effie Trinket jak zwykle oznajmia: „Damy mają pierwszeństwo!" i podchodzi do kuli z nazwiskami dziewcząt. Sięga do środka, głęboko zanurza rękę i wyławia karteczkę. Effie Trinket wraca na mównicę, wygładza papierek i głośno odczytuje nazwisko. Niezdążyłam usłyszeć czyje to było nazwisko, bo poczułam jakby ktoś z całej siły uderzył mnie ciężkim przedmiotem w głowę. Nogi miałam jak z waty, ale w końcu to nie o mnie chodziło. Na pewno nie.
Rozglądam się i widzę jak wszyscy odsunęli się ode mnie na co najmniej dwa metry. Jakbym była trędowata. Wszystkie oczy są skupione na mnie. W uszach zadźwieczały mi tylko słowa " Rosie, słonko, gdzie jesteś? Chodź do nas".
Wciąż nie mogłam się poruszać, ale przypomniałam sobie słowa Gale'a. "Rosie, którą znam jest silna i twarda". Nie jestem.
Kiedy tylko przypomniałam sobie, że muszę oddychać o mało co nie zachłysnęłam się powietrzem. Odzyskałam zdolność ruchu i postawiłam pierwszy krok, potem następne i następne. Jak niemowlę, które uczy się chodzić. Do estrady podeszłam w eskorcie czterech Strażników Pokoju. Effie Trinket podała mi rękę i pomogła wejść.
- Proszę, proszę, brawo! - wola Effie Trinket z ekscytacją. - Oto duch igrzysk! Nagrodźmy wszyscy gromkimibrawami naszego nowego trybuta! - szczebiocze. Nikt nie bije braw, bo to to samo co dziękować trupowi, za to, ze umarł. Rozglądam się i widzę tylko jak wszystkich oczy skupione są na mnie, jak młode dziewczęta z ulgą wypuszczają powietrze, zauważyłam z oddali płaczącą ciocię i Hazelle pocieszającą ją. Sama też miała łzy w oczach.
- A zatem pora na chłopców! - Podchodzi do kuli, wyciąga karteczkę, wraca na miejsce i czyta. - Jackson Meester! - Chłopakowi też chwilę zajęło żeby się otrząsnąć i podejść tu, ale ja stałam się już całkiem głucha na to co mówią i robią.
Kiedy chłopak stał już przy mnie Effie Trinket chciała abyśmy podali sobie ręce. Jackson wyciągnął ją w moją stronę, a odrzuciłam ją i powiedziałam, że nie będę odgrywać ckliwych, dziecięcych uścisków. Teraz naprawdę jestem niebezpiecznie bliska łez. Na szczęście Haymitch postanawia mi pogratulować i chwiejnym krokiem przemierza scenę.
- Popatrzcie państwo! Tylko patrzcie! - wola i mnie obejmuje. Jak na takiego wraka jest zdumiewająco silny. - Ona mi się podoba! - Z ust cuchnie mu alkoholem, od dawna się nie kapał. - Ma mnóstwo... - Przez chwilę usiłuje dobrać słowa. - Hartu ducha! - wykrzykuje w końcu triumfalnie. - Więcej od was! - Wreszcie daje mi spokój i rusza przed siebie, na front estrady. - Więcej od was! - powtarza i celuje palcem prosto w obiektyw kamery. Zwraca się do telewidzów, czy jest na tyle pijany, że prowokuje Kapitol? Nigdy się nie dowiem, bo otwierając usta do dalszej części tyrady, Haymitch zwala się ze sceny, a siła uderzenia pozbawia go przytomności. Lubie go. Ostatni chwile w Kapitolu chcę spędzić z nim pijąc jakiś drogi trunek.
Burmistrz przystępuje do odczytywania długiego, nudnego i Traktatu o Zdradzie, jak co roku właśnie w tym momencie, taki jest wymóg. Nie dociera do mnie ani jedno słowo. Ledwie przebrzmiewają końcowe dźwięki hymnu, tracimy wolność. Nikt nas nie skuwa kajdankami, ale w otoczeniu grupy Strażników
Pokoju wmaszerowujemy przez główne wejście do Pałacu Sprawiedliwości. W przeszłości wielu trybutów usiłowało stąd umknąć, choć nigdy nie widziałam tego na własne oczy. Trafiam do jakiegoś pokoju w budynku i zostaję sama. Jeszcze nigdy nie byłam w tak luksusowym pomieszczeniu. Podłoga jest przykryta grubymi, gęstymi dywanami, na nich stoi kanapa obita aksamitem i fotele. W ten sposób
uspokajam się przed tym, co mnie czeka przez następną godzinę. Zbliża się czas przeznaczony na pożegnanie trybutów z ich najbliższymi. Nie mogę sobie pozwolić na zdenerwowanie, nie chcę wyjść z tego pokoju z zapuchniętymi oczami i czerwonym nosem. Płacz nie wchodzi w grę. Na dworcu kolejowym czekają następne kamery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz