niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 38

Głowa bolała nie od zapachu alkoholu oraz dymu papierosów. Mijały kolejne godziny, a nikt nie przychodził po nas. Czy śnieżyca aż tak zaatakowała Czwarty Dystrykt?
- Tutaj zimy są zawsze chłodniejsze. To przez wiatr morski. - wyjaśnia John. Nie zaszczycam go nawet odpowiedzą czy jakimkolwiek gestem. Podchodzę do Haymitcha i dyskretnie szepczę mu do ucha.
- Czy oni nie mają domów? Nie mogą już sobie iść? - szepnęłam.
- No coś Ty! - prawie krzyknął ze śmiechem. - Obowiązkiem zwycięzców jest pozostać na uroczystej kolacji do czasu aż nowy zwycięzca ją opuści. - znów prawie krzyknął i oczywiście wszyscy domyślili się o co pytałam. Dam sobie rękę uciąć, że zrobiłam się czerwona jak burak.
- Może tak ciszej. - wycedziłam przez zęby.
- Oj daj spokój idź gdzieś się pobawić.
- Pobawić? Ty chyba sobie ze mnie kpisz! - tym razem ja wrzasnęłam. Wiedziałam, że rozmowa z Haymitchem w taki stanie nie jest dobrym pomysłem. Nie wiem co mnie do tego podkusiło.
Z hukiem opuściłam małą salkę i udałam się do głównej, w której odbywała się uroczysta kolacja. Światła były tu zgaszone, a w dodatku było jeszcze zimniej niż wcześniej. Od razu cała zaczęłam się trząść.
- Effie? Jesteś tu? - nie byłam dobrym wzrokowcem, to fakt. Za to mój słuch był bardzo dobry.
Nie było tu Effie. Ciekawe gdzie się podziewała. To niemożliwe żeby od tak zniknęła. Usłyszałam ciche kroki za moimi plecami.
- Wątpię czy ją tu znajdziesz. - znów John.
- Tak, mało prawdopodobne. Wiesz gdzie może być?
- Nie mam pojęcia.
- No to świetnie. Utknęłam tu z pół przytomnym, ale całkowicie pijanym facetem, bez Effie, bez Alexa. No właśnie gdzie jest Alex. - zaczęłam myśleć na głos. 
- Chyba nie jest aż tak...
- Jest. Śmierdzę alkoholem, papierosami, jest zimno i nie ma tu nikogo, kto mógłby mi się do czegoś teraz przydać.
- Widzisz, życie nie toczy się tak jak w Kapitolu. Nie wszędzie będzie biegała za Tobą garstka awoksów gotowa spełnić każde Twoje życzenie.
- Nie o to mi chodzi. Wy na prawdę nie umiecie myśleć. A myślałam, że tylko Gale tak ma.
- To o co chodzi?
- O nic. Już nieważne.
W milczeniu usiadłam na jednym z wielu krzeseł w sali.  Nie wiem czemu wspomniałam o Gale'u. Teraz ciągle będę o nim myśleć i nie będę mogła się od tego uwolnić. Ciepły materiał okrył moje ramiona, to John zarzucił mi na nie swoją marynarkę.
- Żebyś nie marzła.
- Dzięki.
- Alex, cudowny stylista, projektant płonących kostiumów powinien zadbać, aby zawsze było Ci ciepło.
- Jest cudowny i dba o to. To nie jego wina, że tu utknęliśmy.
- Tak, racja.
- Nie pamiętam Twoich Igrzysk. - powiedziałam. 
- Zazdroszczę. Też wolałbym ich nie pamiętać. - nastała chwila ciszy. - 68. Skały, góry, mało broni, prawie w ogóle nie było wody. Żadnych zwierząt. Jedynie niedźwiedzie i susły. Co tu dużo mówić. Nie miałem takich przygód jak Ty. Nie odniosłem żadnych poważnych obrażeń. Czekałem aż wszyscy nawzajem się pozabijają, a kiedy została ich jedynie garstka ujawniłem się. Koniec historyjki.
- Niezły skrót. Moja w skrócie wyglądałaby tak: Było zimno, mokro, nie było co jeść, byłam cała w ranach, ale dałam radę i wygrałam ze zmiechem. Niby nie taka straszna jak się mówi w skrócie, co? - powiedziałam to specjalnie. Nie żeby go zezłościć, ale zauważyć, że w każdych Igrzyskach jest coś strasznego i jesteśmy w takiej samej sytuacji.
- Prawie zostałem zjedzony przez gigantyczne pająki.
- I  to mi chodziło. Ale fuj, pająki?
- Na prawdę. I miałem przebite ramię oszczepem. Krwawiło cały czas.
- Okropne.
- Wiesz ta rozmyślając to chyba wolałbym znaleźć się na śniegowej arenie.
- Co? Czy ty wiesz o czym mówisz? 
- Tak. Rozpalałbym ogniska, polował na lisy i nie siedział w jednej kryjówce kilka dni.
- A jak rozpaliłbyś ognisko gdyby drewno było mokre i nie byłoby żadnej mgły i wszyscy mogliby Cię zauważyć? Jak polowałbyś na lisy z ranami kłutymi w ręku. Jak zmieniałbyś kryjówki gdyby twoje ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa dzięki tak wspaniałej temperaturze?! No jak?
- Normalnie. To byłoby proste.
- Proste to byłby znalezienie kryjówki w lesie albo skałach. Miałeś na co polować i nie było tam wiecznej zimy! Więc na co ty narzekałeś? Na pajączki? O mój Boże, popatrzcie pajączki. Też coś. Gdybyś znalazł się na mojej arenie nie mówiłbyś tak.
- Ty nie powiedziałabyś tego samego o mojej.
- No i świetnie!
- Świetnie! - powtórzył.
Znów zapanowała cisza.
- Będziemy to siedzieć do rana. - stwierdziłam ponuro.
- Albo do wieczora.
- Nie strasz.
- Sama zaczęłaś. - prychnęłam, a on się zaśmiał.
- Co?
- Nic. Twój charakter i pozytywna energia nie pasują do takiego wizerunku. Ale jest bardzo pozytywnie.
- A Ty bawisz się w następną Mags? Z resztą nieważne. Tutaj wszyscy jesteście tacy sami.
- I niczym nie różnię się od innych?
- Ani trochę.
- Dobra, jeśli znów mam być całkowicie szczery to Ty też nie różnisz się niczym od innych zadufanych w sobie zwycięzców. Jesteś taka sama.
- Nie prawda! Nie umiesz rozróżniać emocji ani cech charakteru. Dla Ciebie każdy będzie taki sam.
- I dla Ciebie tak samo? Czy nie to właśnie przed chwilą powiedziałaś?
- Och dobra, po prostu już cicho! Określaj mnie sobie jak chcesz.
- I Ty mnie tak samo, blondi. - przypomniało mi się jak Elzebeler Korem mówił tak samo do mnie. Dziwne uczucie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz