Wyruszyłam wzdłuż doliny, rozglądając się za nowym "domem", niestety im niżej schodziłam tym mnie było drzew, więcej śniegu i ani śladu kryjówek. Nie poddawałam się. Przystałam na chwilę przy drzewie, ściągnęłam plecak, wyjęłam chleb i oderwałam spory kawałek. Resztę schowałam i maszerowałam dalej jedząc. To był mój pierwszy gryz chleba odkąd znalazłam się na arenie. Delektuję się jego słonawym smakiem, chrupiącą skórką, zapachem zbóż. Ten zapach przypomina mi Peetę. On często pachnął zbożem.
Maszerując tak przez pewien czas dochodzę do zamarzniętej rzeczki. Nie jest duża, ale wygląda bardzo ładnie. Tak naturalnie. Chciałabym zatrzymać się tu i odpocząć, ale wiem, że muszę iść dalej. Delikatnie stąpam po lodzie sprawdzają czy można po nim przejść. Tak, jest na tyle silny, aby mnie utrzymać. Aby umilić sobie chociaż jedno chwilę prześlizguję się na drugą stronę zamiast zwyczajnie przejść. Niestety lód jest tak ślizgi prze przewracam się. Z początku śmieję się z tego, ale po chwili zauważam, że właśnie po raz kolejny wygrałam walkę o życie. Zauważyłam strzała przemknęła tusz nad moją głową i utknęła w śniegu. Z oddali zauważam czarnoskórego chłopaka. Wysokiego i silnego. Pamiętam go z treningów. Dużo czasu spędzał na ćwiczeniach z bronią wysokiego ryzyka i skrajnie niebezpieczną. Wiem, że nie mam z nim szans w walce. Szybko wstaję i biegnę w las. Śnieg sięga mi prawie po kolana, miecz uniemożliwia sprawne poruszanie prawą nogą, a oszczep jest zbyt długi i boję się, że zaraz przewrócę i nadzieję się na niego. Mimo wszystko z niczego nie ryzykuję. Wolną ręką odsuwam kurtkę i wyciągam jeden z noży, które zabrałam dwóm trybutom w norze. Odwracam się, ale widzę, że czarnoskóry trybut z Jedenastego Dystryktu jest jeszcze daleko za mną. Nie zwalniam, czekam aż będzie bliżej. Boję się, że zaraz oberwę strzałą w plecy więc biegnę slalomem, jakbym była pijana. Wbiegam na dróżkę z ubitego śniegu. Tu biegnie się lepiej i szybciej. Z daleka widzę wysokie skały i góry kamieni pokrytych śniegiem. Postanawiam schować się tam, albo przy odrobinie szczęścia zaczaić na trybuta.
Skały są ostre, ale wciskam się między nimi i podążam dalej wyznaczonym z nich tunelem. Czuję jak zdrapują mi świeże strupy z chorej ręki oraz ścierają skórę z odsłoniętych części ciała. Chowam się w dość sporym wgłębieniu, a na wszelki wypadek przygotowuję oszczep i nóż do obrony.
Czekałam kilkanaście minuta, ale nic się nie działo. Zupełna cisza. Zaczynało się ściemniać, a ja nie miałam przygotowanej żadnej kryjówki. Kryjówka ze skał nie jest najlepszym schronieniem, ale jeśli nie masz żadnej nie gardzisz nawet taką. Zdjęłam plecak, miecz i oszczep postawiłam w kącie, a sama wygodnie usiadłam opierając się o ostre kamienia. Nie była to najlepsza pozycja, ale przy innych było jeszcze gorzej. Z plecaka wyjęłam butelkę z jasnożółtym płynem i wzięłam sporego łyka. Na szczęście dobrze zabijało pragnienie. Zdjęłam jeden rękaw kurtki polałam nim również chorą rękę. Po chwili naniosłam na rany maść, gryząc się w język z bólu.
Kiedy zrobiło się całkowicie ciemno na niebie znów rozbłysł herb Panem, a głośna melodia hymnu przeraziła mnie do szpiku kości. Dziś zmarło troje trybutów. Dziewczyna z siódemki, chłopak z piątki oraz chłopak z szóstki. Dwunasty Dystrykt jest jedynym , który obecnie oboje trybutów, którzy żyją i walczą na arenie. Na pewno budzi to wiele kontrowersji. Chcę sobie tylko wyobrazić jaki dumny musi być Haymitch, a podekscytowana Effie chwali się wszystkim tym fantem.
Wiedziałam, że dzisiejszej nocy nie prześpię, nie czułam się tu bezpiecznie. Nie rozwijałam nawet śpiwora, aby w zie ucieczki móc szybko zebrać swoje rzeczy. Znów oderwałam kawałek chleba i zjadłam do w milczeniu. Moja ręka dziś wyglądała nieco lepiej, ale rany wciąż były czarnofioletowe, dość głębokie, bolące i piekące.
Przebudził mnie głośny, damski śmiech. Miałam nie spać, ale tan płyn chyba działa jakoś usypiająco. Gdzieś w tych okolicach spacerowała trybutka. To z pewnością dziewczyna z dwójki. Innej oprócz mnie i jej tu nie ma. Słyszę jak przechodzi coraz bliżej. Rozmawia z kimś. Mam wrażenie jakby byli tusz za skałami między, którymi się znajduję. Możliwe, że właśnie tam stoją. Rozpoznaję jeszcze dwa głosy. To chłopak z jedynki i chłopak z czwórki. Obaj są wysportowani, umięśnieni. Co tu dużo mówić. To profesjonaliści. Słyszę jak mówią, że chcą czym prędzej wyeliminować Jacksona, bo robi zbyt dużo zamieszania wokół siebie.
Zamieszania?! - myślę. Nie wiem co się z nim dzieje od początku igrzysk, nic o nim nie słyszałam, nie widziałam go. Może stał się prawdziwym zabójcą po wyjściu na arenę? Wiem, że on posłuchał rozkazu Haymitcha i biegł do lasu jak najszybciej. A ja przez swoją pazerność mam doszczętnie zniszczone ciało. Włosy są przetłuszczone, nie mam gdzie ich umyć, ani wysuszyć, sama jestem brudna, wszędzie mam skrzepniętą krew, na ubraniach, włosach, ciele. Wyglądam paskudnie, tego mogę być pewna.
Głosy trójki trybutów cichną. Czekam jeszcze dla pewności około godziny, a później znów ruszam w kierunku zamarzniętego strumyka. Teraz nie jestem rozkojarzona, nie zwracam uwagi na lód, ale przede wszystkim rozglądam się i nasłuchuję, czy nikt mnie nie śledzi lub, na mnie nie czyha. Oszczep mam gotowy w ręku do rzutu, w drugiej ręce widniej nóż. Mam ukryty miecz i zapasowe noże. Broni mam wystarczająco. Szkoda, że jednak nie do końca umiem się nią posługiwać. Mam linę, drut, środek zapalający, zapałki. Co mogę zrobić z tym fantem? Te pytanie mnie nurtuje. Nie jestem zbytnio sprytna. Przecież nie podpalę któregoś z trybutów, rzuciłby się na śnieg i o razu ugasił pożar. Ale... Ale! Mogę podpalić zapasy przy Rogu Obfitości! Założę się, że należą do tej trójcy. Muszę się przekonać i obmyślić dobry pan. A przede wszystkim trafić do Rogu.
Wieczorem znajduję nową norę do przenocowana. Wydaje mi się, że znalazłam trop prowadzący mnie do Rogu Obfitości. Im więcej śladów stóp i więcej krwi tym jestem bliżej. Uświadomiłam sobie jak daleko byłam od miejsca rozpoczęcia bitwy. Na szczęście teraz jestem tutaj i wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz