Maszerowałam dobrą godzinę i nie spotkałam się z żadnymi śladami ludzkich stóp Nie wiedziałam czy to dobrze czy nie. Chciałam stawić czoła innym trybutom, ale obawiałam się, że nie dam sobie rady. Miałam do dyspozycji tylko miecz, który ledwo mogłam unieść i dwa noże. To nic. To praktycznie żadna broń jak dla mnie.
Po kilku godzinnym marszu czuję się już zmęczona. Muszę napić się wody, ale nie chcę marnować czasu na roztapianie jej. Napełniam garść śniegiem i wkładam go do ust. Rozpuszcza się bardzo szybko. Wypiłam, a raczej zjadłam tak jeszcze kilka garści śniegu i poszłam dalej. Zrozumiałam jak ogromna musi być ta arena. Dotąd nie napotkałam się na żadnego zawodnika, a przemierzyłam już dobre kilkanaście kilometrów. Wędrując i myśląc wykombinowałam dobry sposób na schowanie miecza. Ścisnęłam swój pas na biodrach jeszcze bardziej, a trzon mieczu umieściłam za gumką na tylnej części. Kiedy szłam w ogóle nie było go widać, ponieważ schowany był za prawą nogą, a kurtka przysłaniała jego trzon więc nikt idący z przodu nie mógł go zauważyć. Dało mi to też taki plus, że nie musiałam ciągle go dźwigać, a dla równowagi minus był taki, że jego zimne ostrze mroziło mi pośladek. Cóż, broń wymaga poświęceń. Ciekawe jak zareagowali profesjonaliści na widok pustej gabloty miecza. Chciałabym to zobaczyć. Ale nie na własne oczy. Nie widząc żadnego z trybutów czuję się bezpieczniej i to jest prawdą.
Kiedy zbliżała się noc, a niebo całkiem poszarzało chciałam wrócić do swojej nory, ale nie mogłam znaleźć drogi. Ciemność przysłoniła ślady moich stóp, a moja orientacja w terenie nie była najlepsza. Zauważyłam to podczas mojej nocnej wyprawy poza granice dystryktu kiedy poznałam Gale'a. Brakowało mi go. Jego sprytu, zaradności i poczucia humoru. On wiedziałby dokąd iść, co robić.
Zrobiło się już całkiem ciemno, ponownie usłyszałam hymn Panem. Dwie osoby, które zostały zabite dziś rano to chłopak i dziewczyna z ósemki. Pewnie zawarli przymierze i dlatego zginęli praktycznie w tej samej chwili. Ciarki mnie przeszły na myśl o ich zimnych, bezwładnie leżących ciałach ze krwi.
Wiał zimny wiatr, a temperatura spadła na pewno poniżej zera. Nie mogłam przestać trząść się i dygotać. Palce zamarzły mi zaciśnięte w pięści, na stopach porobiły się pęcherzyki oczywiście od zimna. Utrudniały chodzenie, nie mogłam stawiać kroków. Na domiar złego zaczął padać gęsty śnieg, który utrudniał mi wszystkie czynności.
Stanęłam w miejscu, rozejrzałam się dookoła i skuliłam się przy drzewie cicho podśpiewując, nie zasnąć i nie zamarznąć. Podśpiewywałam co przyjdzie mi na myśl.
- Jestem całkiem przytomna
Tak, błądziłam w ciemnościach,
Upadałam nisko
z otwartym na oścież sercem.
Jestem w pełni świadoma.
Jak mogłam tak źle odczytać gwiazdy?
Jestem w pełni świadoma,
i stało się dla mnie jasne,
że wszystko, co widzę
nie zawsze jest tym, czym się wydaje
Jestem w pełni świadoma,
że śniłam tak długo.
Przejrzałam na oczy.
Narodziłam się ponownie,
poza jaskinią dwa.
Teraz już nie muszę udawać,
już jest za późno
Ta historia dobiegła końca - to koniec.
Żałuję, że wtedy nie wiedziałam tego,
co teraz dla mnie oczywiste.
Nie zatonęłabym,
nie ugięłabym się.
Przyciąganie boli,
ale ty uczyniłeś je tak słodkim...
Dopóki nie wylądowałam na betonie.
Zmęczona, śpiąca i słaba zamknęłam oczy nie przestając cicho śpiewać. Wiedziałam, że umrę, ale nie, że w taki sposób. Czułam jak odpływam, jak robi mi się cieplej. Na języku poczułam smak zupy z dzikich ptaków, która była specjałem cioci, usłyszałam równe bicie serca, poczułam zapach dymu. Chyba byłam w domu, chyba wracałam do domu. Było mi już przyjemnie i ciepło. Teraz siedziałam przed domkiem cioci i wygrzewałam się na słonku, chwilę później biegałam z Galem po lesie, czułam jak palce Hazelle przeczesują moje włosy. Dom.
Coś odrzuciło moją głowę od pnia drzewa. Wtedy całkiem sparaliżowana ocknęłam się. Zapach i smak zniknęły, obrazy również. Byłam tylko ja i śnieżny las. Chciałam rozprostować ręce, ale były zbyt zmarznięte. Bałam się, że zamarzły. Spojrzałam w górę i widniał tam mały pakunek. Skromne metalowe pudełeczko z maleńkim spadochronem. Chciałam wstać, ale nie mogłam. Zebrałam w sobie resztki silnej woli i zaczęłam działać. Przyłożyłam zmarznięte ręce do na pewno czerwonych ust, dmuchałam na nie i powoli rozprostowywałam. Później włożyłam je do skarpet i w taki sposób ogrzewałam stopy. Podtrzymując się pnia drzewa wstałam i wyciągnęłam rękę po pierwszy prezent. Był za wysoko więc odpięłam miecz i strząchnęłam pudełeczko na ziemie. W środku pakunku znalazłam dwie karki. Jedną maleńką, na której było napisane: "Śpiewaj to będą Ci pomagać". To kartka od Haymitcha. Czyli jednak nie jestem mu aż tak obojętna. Humor trochę mi się poprawił, a nadziej znów zawitała. Druga kartka była sporo większa. Narysowane na niej były drzewa i dziury. Szybko zorientowałam się, że to mapa, a dziury to schronienia. Nie była to mapa całej areny, ale otaczających mnie terenów w okręgu 40 metrów. Czyli jej maleńki kawałek. W okręgu tych 40 metrów miałam dostęp do trzech kryjówek. Nie byłam najlepsza z odczytywania map, ale wiedziałam gdzie jest wschód, zachód, północ i południe. Na mapie również było to oznaczone. wybrałam kryjówkę położoną najbliżej mnie. Chciałam ruszyć tam od razy, ale moje zmarznięte ciało nie pozwalało mi na to. Chwilę zeszło się zanim wstałam i rozprostowałam nogi. Pęcherzyki na stopach również dawały o sobie znać. Mimo wszytsko chciałam tam dotrzeć jak najszybciej.
Droga zajęła mi około dziesięciu minut. To niesłychane, że miałam taką kryjówkę po prostu na wyciągnięcie ręki a o mało co nie zamarzłam. Było ciemno i nie widziałam jaka jest, czy coś jest w środku, czy coś mi tam zagraża. Postanowiłam jednak zaryzykować. Już i tak nic nie traciłam.
Była zupełnie inna niż moja poprzednia kryjówka, ta była dużo głębsza, ale węższa. Było w niej około dwa, trzy stopnie cieplej niż na dworze, nie wiał wiatr, ani nie padał śnieg. Odpięłam miecz od pasa i położyłam z boku. Z plecaka wyjęłam resztkę lisa. Mięso było zmarznięte na kość, ale wciąż smaczne więc nie wybrzydzałam. Wychylając się nagarnęłam do metalowego kubeczka wodę i rozpuściłam używając znów jednej zapałki. Teraz czułam się już dobrze. Nadal zmarznięta i słaba, ale szczęśliwa, głównie dzięki podarunkowi. Ułożyłam się pod ścianką z ziemi, ale dziwne syczenie nie dawało spokoju. Podeszłam do innej ścianki, aby przyjrzeć się co to takiego. Była to mała kamerka, ale jednak większa niż tamta w poprzedniej kryjówce. Uspokojona tym widokiem znów wygodnie ułożyłam się.
Nie mogłam zasnąć chodź była to jedyna rzecz jakiej teraz potrzebowałam. Moja poraniona ręka spuchła dwukrotnie, zaschnięte rany pękały, sączyła się nich duża ilość krwi. Robiłam sobie okłady ze śniegu, ale nie pomagały. Bałam się, ze mogło dojść do zakażenia. Rękaw kurki był doszczętnie przemoczony krwią. Nie mogłam jej jednak zdjąć bo to groziłoby mi zamarznięciem. Rany pieką, swędzą, bolą, a krew nie pachnie tak jak krew tylko jak rozkładająca się ryba wyrzucona na przez przez falę. Przygryzałam materiał kurtki, chodziłam w kółko, wszystko aby tylko zapomnij o bolących ranach. Z każdą godziną stawało się jednak gorzej. Rany nie zasychały, śmierdziały jeszcze bardziej, powstawały bąbelki ze zbierającą się wodą pod skórą. Nie mogłam czekać do rana w tej norze.
___________________________________________________________________________
Opisywana piosenka, która pasuje do moich wyobrażeń to:
Katy Perry - Wide Awake
http://www.tekstowo.pl/piosenka,katy_perry,wide_awake.html
spójrzcie na polskie tłumaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz