piątek, 22 marca 2013

Rozdział 40

Nie mogłam spać, jeść, ani realnie myśleć. Każde sunięcie pociągu po torach było jakby bardziej słyszalne i bardziej denerwujące niż wcześniej. Nie mogłam skupić się na uczeniu przemówień, które układała dla mnie Effie. Byłam ciekawa kto nauczył tak grać Johna na fortepianie. Rzeczywiście ciekawe. Na szczęście pozostały mi już tylko trzy dystrykty, Kapitol i Dwunastka. Dom.

Tourne w pozostałych trzech Dystryktach odbyła się bez większych przygód. Teraz przyszedł czas na Kapitol. Ciekawe co znów wymyślą zmyślni organizatorzy, Prezydent Snow, Saneca Crane, Caesar Flickerman. Ta wizja nie przeraża mnie już. Nie wiem czemu, ale teraz mam chęci do walki. Jakby moje Igrzyska nigdy się nie skończyły, a teraz dopiero podnoszę się po upadku. To cudowne uczucie wiedzieć, że większość osób Cię nienawidzi, a Ty możesz zrobić z tym fantem co zechcesz. To jakby mieć w rękawie Asa. Mieć coś czego nawet oni się boją. Mieć w ręku śmiercionośną broń i użyć jej tylko po to, aby sprzeciwić się tłumowi.
Po dotarciu do Kapitolu nie rozpiera mnie już duma jak wcześniej. Jestem bardziej zdesperowana niż kiedykolwiek indziej. Bezustannie występuję przed tłumami ludzi. Tutaj, wśród najzamożniejszych mieszkańców Panem.
Po przyjeździe do Ośrodka Szkoleniowego, w którym już kiedyś mieszkałam nie czuję się za dobrze. Haymitch chce ciągle ze mną rozmawiać na ważne tematy, Effie przypomina o manierach, zachowaniu i innych rzeczach związanych z etyką i postawą. Alex chce abym była żywym modelem dla Jego nowej kolekcji sukienek "kosogłosa". Śmieszy mnie ten wyraz kiedy mówią tak na mnie. To wręcz idiotyczne, ale dla nich to sprawa życia i śmierci. Ich to kręci. Z kolei moja ekipa przygotowawcza chce abym doradzała im jakie kolory będą mi lepiej pasować to cery, ponieważ sami między sobą nie mogą rozegrać tego sporu.
Wracam do swojego dawnego pokoju. Przede mną wieczór pełen wrażeń. Wywiad z Caesarem Flickermanem, uroczysty bankiet, rozmowa z Prezydentem. Nie tego chciałam.
Po godzinie moje włosy wyglądają jak mąka, moja cera jest śnieżnobiała, a oczy wyglądają jak... jak kocie. Te spojrzenie w ogóle nie pasuje do mojego uśmiechu. Do żadnego uśmiechu. W sukience czuję się jak w obcisłym puchu. Już wiem co miał na myśli Alex w Czwartym Dystrykcie obserwując fale. Moja sukienka przypomina białą pianę pozostawioną na piasku po przypływie.
Tego wieczoru na scenie przed Ośrodkiem Szkoleniowym entuzjastycznie odpowiadam na serię pytań. Caesar Flickerman, ubrany w błyszczący granatowy garnitur, z włosami, powiekami i ustami nadal pomalowanymi na jasnozielony kolor, gładko prowadzi nas przez wywiad. Pyta o zdrowie, samopoczucie, ale największą trudność sprawie mi pytanie o przyszłość. Nie wiem co mam odpowiedzieć. "Zamierzam ją spędzić z moim najlepszym przyjacielem Galem." albo może "Jeśli mi się uda zostanę mega gwiazdą muzyki w Kapitolu.", lub " Odwalę coś niewiarygodnego i postawię cały Kapitol go góry nogami"? To mam powiedzieć? Tak na prawdę to nie wiem nawet czemu na myśl przyszedł mi Gale. Przecież wcale tak nie myślę o przyszłości, nie wiem czy chciałabym tego.
- Wiesz, to trudne pytanie. Myślę, że na razie skupię się na oswojeniu z całą tą sytuacją. Z pewnością mnie rozumiesz.
Caesar jest na prawdę niewiarygodny, potrafi wybrnąć z każdej sytuacji nieważne jaką głupotę bym palnęła.
Przyjęcie zorganizowane w sali bankietowej posiadłości prezydenta Snowa nie ma sobie równych. Sięgający trzynastu metrów sufit przeobrażono w nocne niebo, a gwiazdy wyglądają dokładnie tak jak u nas w domu. Podejrzewam, że identycznie prezentują się nad Kapitolem, ale nie sposób tego potwierdzić, bo miasto jest zbyt rozświetlone, aby można było prowadzić obserwacje. Mniej więcej w połowie drogi między posadzką a sklepieniem unosi się orkiestra. Wygląda to tak, jakby muzycy płynęli na puszystych, białych chmurach, nie
widzę, co ich podtrzymuje w powietrzu. W miejsce tradycyjnych, zastawionych stołów pojawiły się niezliczone miękkie kanapy i fotele — część ustawiono wokół kominków, inne obok pachnących kwietników lub stawów wypełnionych egzotycznymi rybami, dzięki czemu ludzie mogą bez przeszkód jeść, pić i robić, co tylko zechcą. Pośrodku sali znajduje się spory parkiet, na którym odbywają się tańce i występy, a w przerwach między jednym a drugim spotykają się tam ekstrawagancko ubrani goście. Najjaśniejszą gwiazdą wieczoru jest jednak kolacja. Stoły przy ścianach uginają się pod ciężarem smakołyków. Jest tu wszystko, o czym można zamarzyć, a także potrawy, których istnienia nawet nie podejrzewałam. Patrzę na pieczone w całości krowy, świnie i kozy, wciąż obracające się na rożnach, na wielkie półmiski drobiu nadziewanego apetycznymi owocami i orzechami, na oceaniczne stworzenia w sosie lub gotowe do zanurzenia w korzennych wywarach. Widzę niezliczone sery, chleby, warzywa, słodycze, strumienie wina i zalew alkoholi, które migoczą płomieniami. Wraz z pragnieniem walki odzyskałam apetyt i po tygodniach zamartwiania się umieram z głodu. Widzę obce twarze, padają nazwiska, ktoś robi zdjęcia, ludzie cmokają mnie w policzki. Moja broszka z kosogłosem najwyraźniej zapoczątkowała nową modę, bo kilka osób podchodzi do mnie, by zaprezentować swoje akcesoria. Wizerunek ptaka jest wyhaftowany na jedwabnych klapach marynarek, pojawia się na sprzączkach od pasków, a nawet jako tatuaż w intymnych
miejscach. Wszyscy chcą nosić znak zwycięzcy i mogę sobie wyobrażać, jak bardzo to wkurza prezydenta Snowa. Ale co może na to poradzić?
Dziś nie szukam towarzystwa, ale i tak jestem atrakcją wieczoru. Każdy chce ze mną rozmawiać. Pyta o sukienkę, historie broszki, o mojego stylistę, o Dwunasty Dystrykt. Widzę wymalowaną na ich twarzach pogardę i ciekawość. Wiedzą, że wygrałam mając farta więc gardzą mną. Ja nimi również. Nikt nie chce
przegapić spotkania ze mną. Udaję zachwyconą, ale kapitolińczycy nie interesują mnie w najmniejszym stopniu, zwłaszcza że przeszkadzają mi jeść.
- Chodź Rosie, zatańczymy. - mówi Alex z grobową miną i ciągnie mnie na parkiet.
- Coś się stało? - pytam, ale on nie odpowiada. Tańczymy przez  chwilę, obserwują nas kamery, a potem znikamy w małym pomieszczeniu koło toalet. Kiedy moje oczy przyzwyczajają się do ciemności zauważam, że to nie pomieszczenie, a korytarz. Alex prowadzi mnie do samego końca i wpycha za jedne z drzwi.
Zauważam w nich Prezydenta Snowna. Dziwi mnie ten widok, ponieważ jeszcze chwilę temu widziałam go koło stołów.
- Nie mam do Ciebie żalu, czy pretensji. Nie wiedziałaś. A teraz zdejmij to już i skończmy całe przedstawienie.
- Nie rozumiem o co Panu chodzi. W czym jest problem?
- W Tobie, ale tego nie zmienię. Mogę zmienić jedynie to. - wskazuje na moją broszkę. Odruchowo  zasłaniam ją dłonią jakbym chciała ją obronić przed tymi okrucieństwami, które sama doświadczyłam.
- To tylko... broszka.
- A budzi sensacje jak mało kto. Nie chcę żeby ktokolwiek to nosił.
Chciałam wyrazić sprzeciw, ale drzwi ponownie się otworzyły i wszedł pośpiesznie Alex. Ręce trzęsły się mu tak, że o mało nie rozerwał delikatnego materiału odpinając broszkę.
- Alex czemu... Alex, proszę, zostaw... Ja... - nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego złożonego zdania. Mój przyjaciel i stylista zaczął się bać? Stał się osobą zależną od innych? To niemożliwe. To nie jest mój Alex.
Pospiesznie chowa broszkę w kieszeni i wychodzi bez słowa. Tak więc nie osuwam się na ziemię i nie zalewam łzami, tylko prostuję z pewnością siebie, której nie czułam od tygodni. Mój uśmiech może się wydawać nieco wariacki, ale jest bardzo wymuszony. Prezydent Snow zachęca mnie gestem ręki, abym razem z nim wróciła na bankiet. Co się tu dzieje. Co to za świat, co się stało z ta bajką, którą było życie dotychczas?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz