piątek, 8 marca 2013

Rozdział 23

Uciekam, ale kończą mi się siły. Nie mam się gdzie schować, gdzie zawrócić. Wszędzie tylko cienkie drzewa. Nie widzę żadnych jaskiń, nor czy innych kryjówek. To koniec. Pozostało już tylko pięciu żyjących trybutów, a ja jestem następna w kolejce do odesłania w drewnianej skrzyni do domu.
Tuż za mną biegnie chłopak z kolczastą maczugą, a dalej za nim nieco wolniej dziewczyna. Potrafi doskonale rzucać nożami, a w garści ma ich około pół tuzina. Po chwili wyprzedza chłopaka i zaczyna niebezpiecznie miotać nimi na lewo i prawo celując oczywiście we mnie. Trafia mnie jeden w łydkę tuż nad butem. Ból jest przeszywający, zaczynam kuleć, ale nie poddaję się i biegnę dalej. Nie wytrzymuję jednak kiedy trafiają mnie dwa następne u uda drugiej nogi. Przewracam się, padam na twarz inie poruszam się. Dobiją mnie, czy zostawią na pastwę losu?
W chwili rozmyślań słyszę ponowny wystrzał z armaty.  O nie, umarłam! Co teraz zrobi ciocia! Co się teraz ze mną stanie, co?! Po chwili uświadamiam sobie, że wybuch następuje po śmierci uczestnika, a nie w trakcie.
To znaczy, że ktoś inny umarł, myślę. Albo chłopak z jedenastki, albo Jackson.
- Zabiłaś ją. - przyznaje chłopak z radością i dumą w głosie.
- Mam oko. - odpowiada dziewczyna ze śmiechem. Nie ruszam się, próbuję nawet nie oddychać. - Dwóch z głowy. - dodaje, po czym w moim udzie ląduje jeszcze jeden nóż. Mam ochotę wykrzyczeć całemu światu: "Przestań, ździro, bo jeszcze żyję!", ale wtedy byłyby to ostatnie chwile. Stoją jeszcze chwile, śmieją się, plują na moje ciało, zabierają miecz, a potem odchodzą. Nie ruszam się jeszcze bardzo długo po tym. Po pierwsze, nie mogę, po drugie nie chcę. Jest mi zimno, jestem wyczerpana, straciłam na pewno dużo krwi, moje obie nogi są sparaliżowane, a głęboko w nie bite są cztery ostrza. I tak i tak umrę za kilka godzi. To kwestia warunków pogodowych i mojego organizmu. Jest on już na skraju wytrzymałości, więc wiem, że błogi spokój i śmierć nadejdą niedługo. Nadal leżąc w tej samej pozycji wyjmuję głowę ze śniegu i układam ją na prawym policzku.
Widzowie, którzy oglądali moje zmagania z dwójką trybutów na pewno pomyśleli "zmartwychwstała!", reszta, która oglądała Jacksona i  trybuta z jedenastki wiedziała, że zmarł któryś z nich. Miałam nadzieję, że nie był to Jackson.
Środek nocy, minęła może godzina, wciąż żyję. Jasna cholera! Zawsze pod górkę, jakbym nie mogła umrzeć i mieć święty spokój.
Przypomina mi się jedna opowieść, którą opowiadałam mi ciocia po śmierci taty. Opowieść o córce Abrahama. Przypominając sobie poszczególne elementy kluczowe dla tej opowieści od razu składałam je w spójne słowa połączone melodią i podśpiewywałam pod nosem.
- Abraham wziął Izaaka za rękę i poprowadził do osamotnionego wzgórza.
Podczas gdy jego córka skryła się i obserwowała,
nie ośmielając się oddychać.
Była tak nieruchoma.
Akurat kiedy anioł zawołał o ofiarę,
córka Abrahama podniosła swój głos.
Wtedy anioł zapytał jak ma na imię,
ona powiedziała
"Nie mam żadnego."
Wtedy on zapytał, "Jak tak może być?"
"Mój ojciec nigdy mi go nie nadał."
I gdy ją zobaczył, wychowaną na ofiarę,
córka Abrahama uniosła swój łuk.
Jak śmiesz, dziecko, przeciwstawiać się swojemu ojcu?

Kończąc powtarzałam na głos "Jak śmiesz".
- To z pewnością najlepsza piosenka,jaką kiedykolwiek śpiewałam w życiu. Nie mówi o miłości, zdradzie, przebaczeniu, tęsknocie czy przegranej. Jest taka zwykła, prawdziwa, ale jednak fikcyjna. Jest taka, moja. Tak, moja. Chciałabym być określana mianem takiej Córki Abrahama, nie pod względem ojcostwa, ale jej czynów. Że potrafiła sprzeciwić się komuś bardzo wysoko postawionemu, samemu aniołowi i sprzeciwić się złożeniu ofiary ze swojego brata. To się nazywa poświęcenie, miłość i wyższość nad innymi, którzy myślą tylko o sprawach przyziemnych. - nie wiem czemu, ale powiedziałam to wszystko na głos, znów jakbym z kimś rozmawiała. Chyba chciałam się pożegnać takimi słowami.

Po chwili wylądował przy mnie dość spory pakunek ze spadochronem. Tylko nie to, pomyślałam. Kolejna rzecz, która na chwilę utrzyma mnie przy życiu, a potem kopnie z jeszcze większą siłą wystawiając na jeszcze większe niebezpieczeństwa.  Jednak obiecałam sobie, że jeśli pułapka z liną zadziała, nie poddam się. A poza tym Haymitch wykazał się przynajmniej jakąś inicjatywą i coś mi przsłał więc nie zamierzałam mu podkładać takiej świni i ignorować to. Nie mogłam wstać, bo nogi miałam sparaliżowane, ręce również odmówiły posłuszeństwa oczywiście od zimna, miałam to na wyciągnięcie ręki, ale i tak za daleko.
Ruchami gąsienicy przypełzłam do podarunku. Wyciągnęłam jedną rękę, przyłożyłam do ust i zaczęłam na nią dmuchać ciepłym powietrzem. Po chwili mogłam w mały stopniu ruszyć palcami. Otworzyłam paczkę. Był t duży koc, zawinięte w nim były również dwa dość długie bandaże i dwie grubsze kromki chleba.
Chleb od razu zjadłam, miałam tylko niewielkie problemy z otwieraniem ust. Później "zjadłam" kilka garści niezakrwawionego śniegu. Chciałam przykryć się kocem, ale to by mi nie pomogło w przeżyciu. Musiałam wyjąć noże z ciała i opatrzyć rany. Czyli jednym słowem zadanie dla mnie niewykonalne.
Po dłuższej chwili jednak zabrałam się za wyciąganie noży. Wciąż leżąc na brzuchu omackiem wyszukiwałam noży i delikatnie wyciągałam je przykładając od razu śnieg do rany. Ból był nie do zniesienia, płakałam, a łzy autentycznie zamarzały mi na policzkach. Przygryzałam usta, waliłam głową w ziemię, wszystko aby tylko zmniejszyć ból towarzyszący wyciąganiu noży.
Po wyjęciu czwartego noża i oczyszczeniu rany śniegiem, jestem tak zmęczona, że ledwo udaje mi się koślawo zawiązać bandaże. Później nie przejmuję się tym gdzie jestem i jak bardzo jest zimno. zarzucam koc, opatulając się nim jak mumia i zasypiam. Nie wiem czy dożyję do świtu czy umrę we śnie.
___________________________________________________________________________
Opisywana piosenka, która pasuje do moich wyobrażeń to:
Arcade Fire - Abraham's Daughter
http://www.tekstowo.pl/piosenka,arcade_fire,abraham_s_daughter.html
spójrzcie na polskie tłumaczenie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz