piątek, 8 marca 2013

Rozdział 22

Dwa dni później docieram prawie do Rogu Obfitości. Jestem głodna i wyczerpana, nie jadłam nic od wczorajszego ranka kiedy skończył się chleb. Obmyśliłam sprytną strategię wywołania pożaru i wysadzeniu zapasów trójcy. Nie mam żadnego pomysłu, nie jestem na tyle sprytna aby cokolwiek wykombinować. Gale wiedziałby co robić.
- Pomocy. - szepczę w niebo. Nic się jednak nie dzieje, żadnego prezentu, żadnej pomocy, żadnej wiadomości od Haymitcha. To było do przewidzenia. Wiem, że nie zawsze będzie w stanie mi pomagać, ale kiedy stawałam przed sobą jako inna osoba, patrzyłam na siebie z innej perspektywy widziałam, że zostałam z niczym. Lekarstwo w płynie tylko mnie usypia i likwiduje nieprzyjemny zapach ran. Maść pozwala na chwilowe zagojenie się ich, ale kiedy tylko poruszę ręką rany znów pękają i pieczą jeszcze bardziej niż przedtem. Śnieg nie pomaga nawet w usunięciu opuchlizny, w dodatkowo kiedy stąpam przeszywa mnie ból nie z tej ziemi. Moje stopy są tak odmrożone, popękane, mają mnóstwo pęcherzyków i bąbelków ze zbierającą się wodą, są sine, a czasami fioletowe. Kiedy jestem w jakiejś norze zdejmuję buty i próbuje rozruszać stopy, ale często bez rezultatu. Czasami, ale bardzo rzadko udaje mi się jednak poruszyć dużym palcem. Ręce przypominają mi te, które widziałam we więzieniu. Posiniaczone, z ranami, bezwładne. Takie ręce mieli złodzieje, których karało się chłostą lub śmiercią. Ale czego mogłam się spodziewać. Przecież też byłam skazana na śmierć, z tą różnicą, że nie zrobiłam nic złego. Musiałam tylko odegrać swoją rolę, a potem umrzeć. Mam nadzieję, że uda się Jacksonowi zwyciężyć, chociaż zwycięzca z Dwunastego Dystryktu graniczy z cudem.

Byłam bardzo blisko Rogu. Czasami nawet słyszałam czyjeś kroki, albo głos, ale nie odważyłam się wyjść na spotkanie z maszynami do zabijania. Odkąd znalazłam się daleko Rogu minęło pięć dni. Nikt w tym czasie nie zginął, ale ja byłam temu bardzo bliska. Przez trzy dni siedziałam w norze i nie wytykałam z niej nawet nosa. To chyba bardzo nie spodobało się organizatorom więc postanowili mnie stamtąd wykurzyć. Zimną nocą zalali prawie całą norę, wystawiając mnie doszczętnie przemoczoną na mróz, wiatr i śnieg. Znalazłam inną norę, ale to zajęło mi pół nocy. Ubrania zamarzły na mnie i zrobiły się sztywne jak kawałem metalowej blachy. Jakbym nosiła na sobie zbroję, czy pancerz, a nie ubranie.
Wciąż tu jestem. W norze, którą znalazłam po powodzi w poprzedniej. Jestem prawie zamarznięta, dręczy mnie okropny katar i kaszel. Chorowałam już na to w domu, ale nigdy nie kaszlałam krwią. Czasami też nią wymiotuję, a jeśli to dzieje się w nocy potrafię się nią zachłysnąć. Miewam gorączkę, omamy, krwotoki, a często też wszystko naraz. Wolałabym umrzeć wtedy przy Rogu niż teraz umierać powoli w samotności. Wczorajszej nocy śnił się Gale. Był to dość nietypowy sen. Śniło mi się, że karmił mnie krwią, a kiedy się obudziłam byłam cała zakrwawiona. Dostałam silnego krwotoku z nosa. Najgorzej jest z kaszlem, nie mogę nigdzie wyjść, bo wszyscy zaraz dowiedzieliby się o mojej obecności. Próbuję ratować się lekarstwem w płynie, ale ono ciągle tylko mnie usypia, a w dodatku nie pomaga na krwisty kaszel. 
Jutro mija drugi tydzień, pomyślałam. Dwa tygodnie odkąd tu jestem. Przez te dwa tygodnie mój organizm jest doszczętnie zniszczony i nawet nie łudzę się już o pomoc. Czekam tylko aż ktoś w końcu mnie znajdzie, albo organizatorzy znów zrobią ze mną coś okropnego. Wiem, że to moja wina, że nie wychodziłam z tej nory, ale nie miałam innego wyjścia, byłam chora, na dworze panował okropny mróz, a rany uniemożliwiały poruszanie się.
Byłam tak głodna jak nigdy w życiu. Podejrzewam, że nawet w dwunastce tak nie głodowałam, chociaż nie sięgam już pamięcią do dawnych czasów. Nie jadłam nic odkąd Haymitch po powodzi w norze przysłał mi dwa cieniutkie kawałki chleba. Nie mogłam wyjść, zapolować czy czegoś ukraść, bo nie miałam na to siły, byłam zbyt zmęczona.
Rankiem czuję, że znów nęka mnie wysoka gorączka. Wydaje się być tu tak gorąco, że resztkami sił wydostaję się z nory. Wszystkie rzeczy zostawiam w środku, nie przydadzą mi się teraz. Siedząc na kolanach na zimnym śniegu czuję jak ogromna temperatura przeszywa całe moje ciało. Niewiele myśląc zdejmuję kurtkę i wrzucam ją do nory. Zostałam w samym cienkim golfie z poszarpanym jednym rękawem. Nadal jest mi okropnie gorąco. Obrzucam się śniegiem, przykładam do czoła twarzy, całego ciała. Ręce już mi drętwieją, ale nie przestaję. Wtedy zaczyna się krwotok z nosa. Przykładam śnieg do niego, ale po chwili zamienia się w krwistą breję. Biorę w ręce kolejną porcję śniegu i powtarzam czynność kilka razy. Nie pomaga, a w dodatku krwisty kaszel znów daje o sobie znać. Bezsilna i strasznie rozpalona opadam na śnieg, który lekko przysłania mi twarz. Po chwili staje się całkiem czerwony i widzę tylko coraz większą czerwoną plamę wokół mnie. Zamykam oczy, ale po chwili szybko je otwieram, nie wiem co się ze mną dzieje. Jakby ktoś przyczepił mi sznurki i pociągał za nie. Szybko wstaję, wskakuję do nory, zakładam plecak, nawet nie zaszczycając kurtki spojrzeniem, zapinam pas z nożami i mieczem, łapię oszczep i wychodzę.
Co mnie prowadzi? Co mną kieruje? Gdzie idę? Nie wiem, nawet nie widzę, bo jest już ciemno. Chcę coś udowodnić, ale jeszcze nie wiem co. Idę około dwudziestu minuta, może chwilę dłużej. zdejmuję plecak, wyjmuję linę przecinam na pół, nasączam oba kawałki w silnie łatwopalnym środku, robię supły, przekładam, przeplatam i zawieszam każdą na innej gałęzi, lecz tym samym drzewie. Specjalnie kaszlę, aby zwrócić na siebie uwagę, a przy okazji wszędzie pozostawiam krew. Pułapka życia. Jeśli się nie uda, rezygnuję i poddaję się, bo dalsza praca nie ma sensu. Wiem, że ten stan jest tylko chwilowy zanim zaraz upadnę, stracę przytomność czy będę dławić się krwią.
Raczej na pewno nie przemyślałam swojej decyzji, bo słyszę kroki nie jednej osoby, ale kilku. Wyciągam z plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, a pusty plecak wypchany śniegiem pozostawiam przy pułapce. Wygląda to tak jakby ktoś przed chwilą popełnił tam morderstwo. Brakuje tylko ciała, zabójcy i wystrzału armaty.
Nie uciekam daleko. Chowam się za pniem dużego drzewa niedaleko pułapki. Chcę obserwować całe to zdarzenie. Zza drzew z południowej strony wybiega chłopak z trójzębem w ręku. To z pewnością chłopak z czwórki. Jest sam, ale dałabym sobie rękę uciąć, że słyszałam więcej głosów. Podchodzi do plecaka, ale jeszcze wcześniej zauważa sznur wiszący na gałęzi, śmieje się cicho i przechodzi z drugiej strony wędrując śladami krwi.
Tak! Jeszce moment! Patrz na krew! I jest!
- Nareszcie! - pisnęłam cicho do siebie. Chłopak zawisł do góry nogami na gałęzi, a z wrażenie wypadł mu z ręki trójząb. Przyglądałam się jego poczynaniom i zauważyłam, że spod kurtki wyciąga nóż, podwija się i próbuje przeciąć linę. Wtedy niewiele myśląc podbiegam ledwo słyszalnie, ale chłopak i tak mnie zauważa.
- Tu jest! - wykrzyczał tak głośno, że aż zadźwięczało mi w uszach. Nie zdołał nic więcej powiedzieć, bo został ugodzony moim oszczepem. Wybuch z armaty jeszcze nie nastąpił, ale wiedziałam, że umrze. Już stracił przytomność, a z brzucha sączyła się duża ilość krwi. Podchodzę bliżej, zabieram trójząb i chcę uciekać, ale coś zatrzymuje mnie mocnym szarpnięciem. Chłopak wiszący do góry nogami złapał mnie za długi warkocz i za nic nie chciał puścić. Nie miałam czasu na wymyślenie sposobu uwolnienia warkocza z uścisku, ponieważ zza drzew razem z pochodniami pojawił się chłopak z jedynki i dziewczyna z dwójki uderzająco podobna do tej z trójki, którą  zabiłam na samym początku. Szarpnięciem miecza rozrywam pas, bo nie mam czasu go odczepić i tuż przy swoim własnym nosie wymachuję nim ścinając warkocz niedaleko głowy. Ostatni raz spojrzałam się na włosy w garści trybuta w czwórki i ogarnęła mnie wielka złość. Te włosy były dla mnie ważnym elementem wyglądu, a także określały jakąś część mnie. Zezłoszczona z okrzykami wojennymi coraz to mocniej masakrowałam martwe już ciało chłopaka. Nie wiedziałam skąd wzięła się u mnie taka siła, z pewnością to zasługa nagłego przypływu adrenaliny i złości. Później zapominając o zostawionym oszczepie, rozerwanym pasie z nożami i trójzębie uciekałam ile sił w chorych i zmęczonych nogach przed dwójką zawodowców. Miała tylko miecz w swoich rękach i nic więcej. Żadnej innej broni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz