piątek, 29 marca 2013

Rozdział 45

Siedemdziesiąte Trzecie Głodowe Igrzyska uważam za otwarte. W myślach wciąż słyszę te słowa choć nie zostały jeszcze wypowiedziane. Przeraża mnie myśl kolejnej dwójki uczestników, może to będą moi znajomi, albo przyjaciele? Już za kilka godzin się o tym osobiście przekonam.
Dziś nie wyglądam tak jak rok temu. Dziś moje oczy pozbawione zalotnego błysku, moje włosy poczochrane. Nawet warstwa makijażu nie może ukryć blizn na szyi i twarzy. Kiedy patrzę na swoje odbicie w lustrze mam ochotę je zbić, albo rozpłakać się. Czy tak wyglądają szczęśliwi zwycięzcy? Nigdy w życiu. Tak wyglądają stare kobiety zmęczone swoim podłym życiem w Dwunastce. Jedyne co mnie od nich różni to zwiewna różowa sukienka przysłana od Alexa z Kapitolu. Na pewno była droga, choć czuję się jakbym miała na sobie zwykłą szmatę. W moich oczach również tak to wygląda. Różowe pantofelki do kompletu strasznie mnie uwierają i są za wysokie. Wszystkiego mi się odechciewa.
Wczoraj prosiłam Haymitcha, aby zbytnio się nie upił. To może i było zabawne, ale stało się nieestetyczne.
Ogromne pochwały od cioci, uściski, całusy, przytulanie, wymuszone uśmiechy. To wszystko. Teraz pora udać się na Plac przed Pałacem Sprawiedliwości. Choć zostałam tysiące razy wycałowana i pożegnana przez ciocię to i tak odprowadza mnie tam. Przez prawie dwa miesiące nie byłam na dworze. Oślepia mnie światło letniego słońca, ziemia wydaje się być nieprzyjemnie nierówna, co również utrudnia mi chodzenie, a dodatkowe stare rany na nogach dają o sobie znać. Wszystko dziś zwróciło się przeciwko mnie?

Dyskretne przywitanie z Effie, krótka rozmowa z burmistrzem, hymn Panem, przemówienie burmistrza i to wszystko dla kamer, bo przecież najważniejsze jest samo losowanie nowych trybutów. Ściska mnie w brzuchu, kręci mi się w głowie i modlę się tylko abym nie dostała zaraz krwotoku z nosa. Kto tym razem, kto będzie następna ofiarą śmiercionośnej zabawy? Widzę znajome twarze stojące przed placem, kilka z nich rozpoznaje nawet bardzo dobrze. Nie mogę na nich patrzeć. Nie chcę nawet o tym myśleć, że ktoś z nich będzie przezywał to co ja. Albo nawet coś o wiele gorszego.
Burmistrz kończy przemówienie, radosna i zadowolona Effie wstaje i mówi swoja kwestię. Czyli to samo co każdego roku używając tylko innych określeń. Następuje kolej losowania. Z przerażeniem i bólem zaciskam dłonie na ramionach krzesła. Nie mogę na to patrzeć, ale widzę, jak drobna ręka Effie ubrana w złoto różową rękawiczkę i tonę biżuterii zanurza się w szklanej kuli i losuje dziewczynę. Gdyby nie to, że obserwują mnie kamery zasłoniłabym uszy i nigdy ich nie odsłoniła, żeby tylko nie usłyszeć przypadniem nazwiska następnego trybuta.
- April Sanet! - wypowiedziała dźwięcznie Effie. Nie wiem skąd w jej słowach tyle radości.
Przez krótka chwile wszyscy potencjalni kandydaci zamarli w miejscu, lecz już po chwili widać było ulge na twarzy niektórych. Nie wiedziałam kim jest dziewczyna o imieniu April. Chyba jej nie znałam, przynajmniej nie z nazwiska. W jednym miejscu ludzie zaczęli odsuwać się od drobnej dziewczynki jakby miała ich pozabijać. Poczułam dziwny ucisk w sercu, rok temu ludzie odsuwali się tak ode mnie. Dziewczyna z załamana miną lekko wychyliła się poza szeregi, a chwilę potem przejęli ją Strażnicy pokoju, którzy prowadzili ją prosto do Effie. Kapitolańska kobieta nie ukrywała, że czeka tam na nią z niecierpliwością. Wzrok dziewczynki mniee przeraził, oczy miała w bardzie deszczu. To nie był zwykły niebieski, czy błękitny, to deszcz. Jednak mina i wyraz twarzy z jakim patrzyła się na garstkę ludzi po mojej stronie mógłby mnie zamrozić.
Effie prosi o wielkie brawa dla April, lecz nikt nie klacze, a kilka osób w przeciwieństwie do próśb Effie unosi się gorzkim płaczem. Pora na chłopca. Teraz serce bije mi jeszcze bardziej. Gale, Peeta, chłopcy ze szkoły, ze Złożyska.Czy Effie nie wylosuje jednego z nich.
- Joe Arlerton!
Kojarzę go. Ma może z 15 lat. To kolega Peety i chodź rozmawiałam z nim tylko jeden raz w życiu czuje się jakbym właśnie traciła przyjaciela. Patrzę na dwójkę trybutów i widzę jak podaja sobie ręce. nie widzę April, ani Joe. Widzę Rosie i Jacksona. Widzę jak odtrącam rękę Jacksona, widzę jego śmierć. Widzę coś czego w życiu nie widziałam. Ponownie patrzę na dwójkę dzieci. Nie wyglądają jak zabójcy, ale jak zakochane szczeniaki. Czemu los rozdziela dwójkę potencjalnych przyszłych kochanków?  Okrutne. Dam uciąć sobie rękę, że się nie znają, ale gdyby los był łaskawy i połączył ich razem byliby chyba nieźle dobraną parą.
Kiedy wybudzam się z zamyśleń widzę zwróconą kamerę w moją stronę. Trybuci zniknęli, tłum się rozchodzi, człowiek operujący kamerą kończy ujecie. To tyle. Wciąż siedzę na krześle i mocno zaciskam palce na drewnianych ramionach krzesła. Co się właśnie stało? Miałam jakąś wizje, czy dziwny sen? Nie mogę się podnieść, całe moje ciało jest sparaliżowane, a policzki mokre jakby przed chwilą podał na nie deszcz.
- No skarnie, przyzwyczajaj się. - sczepcze Haymitch obojętnie i odchodzi.
- Co? Przyzwyczajaj? Ty nie masz uczuć? Widziałeś ich? - krzyczę nadal ze łzami, ale on nawet nie odwraca się żeby mi odpowiedzieć. - Kłamca! Kłamca i tchórz! - ponownie opadam na krześle, z którego jeszcze chwilę temu zerwałam się gwałtownie. Nie mogę sobie uzmysłowić zasad tej gry, w którą sama byłam wplatana, a teraz również sama w nią gram.
- Ej Rosie, daj spokój nic na to nie poradzisz. - słyszę delikatny głos Gale'a. Niewiele myśląc rzucam się mu na szyję dalej zapłakana.
- Widziałeś to? Przecież to nie jest... ludzkie.  Co oni... Co oni w ogóle...
- Uspokój się, nic na to nie poradzisz. - głaszcze mnie czule po włosach.
Nie mogę się uspokoić, ale przynajmniej stwarzam takie pozory, aby Gale nie przejmował się mną.
- To nie Twoje Igrzyska, jesteś im tam tylko po prostu potrzebna. - zaczynam kręcić głową, a łzy znów napływają mi do oczu.
- Nie Gale, one nigdy się nie kończą. Gdybyś wiedział... - tu urywam swoją wypowiedź. Nie chce mu mówić o liście sprzed dwóch miesięcy, o ostrzeżeniach Haymitcha, o tym jak Igrzyska bardzo nas od siebie oddaliły. - Nie wiesz. Nigdy pewnie nie będziesz wiedział.
- To mi opowiedz. - prosi.
- Najpierw sama muszę się wszystkiego dowiedzieć, tylko mi nie ma kto tego opowiedzieć.
Kolejna godzinę, którą nowi zawodnicy mają na pożegnaniu się z rodziną, spędzamy razem. Chyba nadrabiamy te dwa miesiące, podczas których ciocia kryła mnie i robiła wszystko żebym tylko nie wyszła na dwór. Robiła to wszystko na moją prośbę i wiem, że sama najchętniej wyrzuciłaby mnie za drzwi rankiem i dokładnie je zamknęła, otwierając dopiero wieczorem. Ten świat nie jest dla mnie. Z pewnością nie w tych czasach.

niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 44

Od dwóch tygodni regularnie bywałam na Ćwieku. Chodziłam z ciocią na spacery, pozwoliłam sobie nawet na odwiedzenie piekarni Mellarków. Strasznie stęskniłam się za tym  blondwłosym chłopakiem, który często odprowadzał mnie po szkole do domu. Tak, powoli zaczynało być jak dawniej. Jednak noce wolałam spędzać w lesie, gdzie zawsze spotykałam Gale'a. Nocne przemyślenia powodowały masę sennych koszmarów, to było najokropniejsze. Właśnie tego nie mogłam zrozumieć. Im bardziej stawałam się taka jak kiedyś, tym bardziej koszmary przypominały i o tym co przeżyłam na arenie i ogólne emocje związane z igrzyskami. To był teraz jedyny koszmar na jawie. Przynajmniej dla mnie.

Tego ranka miałam razem z ciocią iść na Ćwiek. Chciała kupić kilka rzeczy. Nie wnikałam.Kiedy miałyśmy już wychodzić zauważyłam, ze na stoliku koło kwiatów leży list w purpurowej kopercie.
- Co to? - spytałam.
- Ach no tak! Zapomniałam. Do Ciebie. Dziś przyszedł jakiś człowiek z polecenia burmistrza i przyniósł to.
- To idź już, a ja za chwilę Cię dogonię.
Kiedy tylko ciocia wyszła rzuciłam się na piękna kopertę. W pośpiechu rozerwałam ją, a moim oczom ukazała się skromna karteczka z jakąś informacja zapisana drobnym druczkiem. Od razu zabrałam się do czytania.
Rosie,
Miło i nieoczekiwanie ślę Ci tę wiadomość. Dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania w Kapitolu. Kiedy znów się spotkamy mam dla Ciebie niesamowitą niespodziankę. Sporo było do przemyślenia i wiem, że oboje dobrze wykorzystaliśmy damy nam czas. Do zobaczenia niedługo.
     Coriolanus Snow           

List od prezydenta Panem? Czy może ktoś sobie żarty robi? Pisze tak do wszystkich zwycięzców dając im znać, że o nich pamięta, czy co? I o co w tym w ogóle chodzi. 
Obiecałam cioci, że niedługo ją dogonię, ale już chyba nie zdążę. Siedzę wtulona w miękką kanapie i powoli słowo po słowie czytam list. Po dziesięciokrotnym przeczytaniu tekstu znam go już prawie na pamięć, ale dalej nie wiem o co w nim chodzi. A  może w ogóle nie powinnam się tym przejmować? Nie wiem. Ale jeśli każdy zwycięzca otrzymuje taką wiadomość to z pewnością Haymitch też dostałby taką. Powinnam iść z tym do niego. Jego dom jest stosunkowo niedaleko więc droga zajmuje mi około trzech minut. Już w wejściu czuję odór alkoholu, widzę przeogromny bałagan, wszędzie walające się ubrania, przedmioty. W salonie oparty o kant stołu siedzi nieprzytomny Haymitch. Nie wiem czy zemdlał, czy śpi. Nigdy nie sprawdzałam tego, ponieważ zawsze śpi z nożem zaciśniętym w pięści. Zawsze oblewam go zimną wodą, wtedy on wstaje i zdezorientowany wymachuje nożem na wszystkie strony. Kiedy po chwili orientuje się, że to tylko ja znów powraca do poprzedniej pozycji cicho klnąc pod nosem oczywiście w moim kierunku.
- Haymitch, spójrz na to. - podsuwam mu kawałek papieru prawie pod nos, ale on i tak nie chce na niego spojrzeć i dalej próbuje zasnąć. - Haymitch, to z Kapitolu, zobacz. - na te słowa nieco się ożywił, ale nadal nie do końca. Jest nieco pijany więc daruję mu ślamazarne ruchy. Kiedy czyta list co chwila marszczy czoło i robi zdziwione miny. Na koniec odkłada papier na szklany stolik i przeszywa mnie wzrokiem z góry na dół. Nie wiem o co mu chodzi. 
- Przekichałaś sobie. - zaczyna.
- Co?
- Po jaką cholerę zrobiłaś się taka ładna? - pyta dość poważnie. 
- Nie wiem o czym Ty mówisz. 
- A Finnick Odair mówi Ci to coś? 
- No tak, on...
- On. Symbol seksu, najprzystojniejszy z wygranych, który poddał się Snow'owi. Każda kobieta marzy choćby o jednej chwili spędzonej z nim.
- No i?
- Przywitaj się z jego damską wersją. - przez chwilę się zastanawiam i nie mogę się połapać. 
- Czyli Kapitol uznał mnie za...
- Najbardziej atrakcyjną zwyciężczynie. Tak mi się wydaje. 
- I tyle? 
- Ładna to ty jesteś, ale głupia jak nie wiem co. Nie rozumiesz? - pyta już zdenerwowany. Łapie mnie za ramię i wyprowadza z domu. Kiedy jesteśmy już kilka metrów od niego znów zaczyna mówić. - Snow sprzedaje Finnicka jako żywą atrakcje za niewyobrażalne pieniądze. Każda kobieta o nim marzy więc za niego płacą. Ty jesteś następna. Będzie Cię chciał sprzedawać jak dojną krowę, a twoi "kupcy" będą mogli z Tobą robić co zechcą. A jak się sprzeciwisz to zabije wszystkich, na których Ci zależy. Wszystkich - powtarza już dużo łagodniej. Teraz w jego oczach widzę współczucie i troskę. Chwilę zajmuje mi przetrawienie nowych informacji aż w końcu dociera do mnie sens tego listu.
- To dlaczego Finnick się nie sprzeciwi? 
- Bo najwyraźniej zależy mu na rodzinie. - odpowiada jakby to było oczywiste. W sumie jest oczywiste. 
- A ja? - pytam zachrypniętym głosem mocno przejęta. 
- Decyzja należny do Ciebie. Napisał do zobaczenia niedługo. W Kapitolu z pewnością będzie oczekiwał Twojej odpowiedzi. - nie moge tego przyjąć do siebie to... to okropne i obrzydliwe. Co ja mam zrobić? Odwracam się na pięcie i z łzami w oczach kieruję się w stronę domu.
- Rosie, jak zdecydujesz się odmówić to lepiej przed wyjazdem pożegnaj się z ciotką, bo możesz już jej nie zobaczyć. - w tym zdaniu nie usłyszałam krytyki czy drwiny, tylko ból i współczucie. 
Boże, za niecałe dwa miesiące dożynki i znów będę w Kapitolu. Co ja mam zrobić w ty czasie? Co ja mam zrobić? Nie wiem, już o nic teraz nie walczę, bo czuję, że cokolwiek bym nie zrobiła i tak przegram.

Rozdział 43

Rankiem bez słowa wyszłam z domu. Skoro już oswoiłam się z codziennością chciałam przynajmniej w swoich oczach poczuć się osobą, którą byłam kiedyś. Nie muszę tego udowadniać ludziom. Tylko sobie. Idąc przez Złożysko modliłam się aby nikt znajomy mnie nie zaczepił. Nie chciałam z nikim rozmawiać, opowiadać wszystkiego. Modliłam się też aby nie spotkać Gale'a. Nie chciałam się z nim w ogóle widzieć. Nie teraz. Chciałam na chwilę powrócić do dawnego życia, przez chwilę poczuć się sobą. Chciałam dziś poprosić o klucz do starego domu, ale wiedziałam jak się tam dostać bez niego. A poza tym nie chciałam się teraz dzielić z nikim moją tajną kryjówką. Kryjówką przed światem.
Dziwnie się czuję wchodząc tu. Tyle lat, tyle wspomnień. Jest tu tak pusto, nie na obrusu na stole, nie ma kwiatów na oknie, wszystko przykryła cienka warstwa kurzu. Nie mogę się tu odnaleźć, ale kiedy idę wzdłuż kuchni podłoga znajomo skrzypi. Tak, to ten dźwięk, którego tak bardzo nienawidziłam kiedy wymywałam się nocą do lasu. Delikatnie osuwam się na ziemię i głaszczę wytarte stare deski, za którymi tak tęskniłam. Powstrzymuje łzy, ale wiem, że to bez sensu. Teraz czuję jak powoli coś we mnie drga. Jakby mała pustka została na chwilę przysłonięta wspaniałymi wspomnieniami. Szkoda, że tylko przysłonięta, a nie wypełniona. Delikatnie wstaję i kieruję się w stronę mojego dawnego pokoju. Za każdym krokiem stopy przytrzymuję jak najdłużej na podłodze pozwalając podłodze skrzypieć ile tylko zechce. Delikatnie otwieram drzwi. One również witają mnie delikatnym skrzypnięciem. Na moim łóżku nie ma pościeli, na stoliku nie leżą kartki i ołówki, również nie ma kwiatów na parapetach okiennych. Ta sama pustka, która jest teraz we mnie. Ta sama. Otwieram wszystkie szafki, aby sprawdzić czy nic się w nich nie zapodziało. Cokolwiek co mogłoby mi zając chwilę czasu i jeszcze bardziej zasłonić pustkę w sercu. Nic, nie ma tu zupełnie niczego. Siadam na miękkim materacu łóżka, nie wiem ile czasu tu siedzę, nie liczę tego, ale wiem, że z każdą minutą zamiast czuć się lepiej, wracać do siebie, jeszcze bardziej oddalam się od siebie.
Czuję, że o czymś zapomniałam. I kiedy spoglądam na sporą szafkę przy oknie, przypomina mi się co zawsze tu chowałam prze uporczywymi myszami. Delikatnie otwieram ją i moje oczy znów zalewają łzy. Jest tu to na co liczyłam. Kartki z nutami, mnóstwo kartek. Wyciągam je pojedynczo ciesząc oczy każdą narysowaną kreską, każda nutką. Odkładam ten spory stos papieru i wyciągam ręce po coś jeszcze cenniejszego. Coś co należało do mnie i mojego taty. Nasza stara, dobra gitara. Nie wiem skąd ją zdobył, nie pamiętam już melodii jakie na niej grał, ale moje dłonie doskonale pamiętają każdy akord jakiego mnie nauczył. Nie umiem ich nazwać, ale umiem je zagrać. Dźwięk instrumentu jest teraz troszkę stłumiony, skrzypiący, ale nadal niesamowity. Ustawiam odpowiednio struny i już jest prawie jak dawniej. Kantem koszuli oczyszczam gitarę z kurzu. Jestem zła na siebie i jest mi przykro, że po śmierci taty tak bardzo zaniedbywałam moje zdolności gry. Na szczęście nadal pamiętam wszytko tak jak dawniej kiedy sam mnie wszystkiego uczył.
Spisane na kartkach słowa i grana przeze mnie melodia tworzą teraz jedną całość. Sporo czasu mi to zajęło. Słońce powoli zaczyna zachodzić więc czas wracać. Chyba odnalazłam cząstkę siebie siedząc tu, grając i śpiewając.
Kiedy wychodzę na chłodne wiosenne powietrze wpadam na niesamowity pomysł. Zabieram gitarę i kieruję się w stronę Ćwieku. Śmieję się od ucha do ucha jak szalona wyobrażając sobie minę Śliskiej Sae. Faktycznie, robi już się ciemno, ale zawsze o tej porze sporo osób przebywało na Ćwieku. Dziś nie. Podchodzę do Sae, ale ona najwyraźniej mnie nie poznaję.
- W czymś Ci pomóc panienko? - pyta swoim zachrypniętym głosem.
- Dość długo mnie tu nie było prawda? - pytam, a wtedy jej twarz przybiera minę bardzo zszokowanej.
- O ludzie! A niech mnie! Myślałam, że zestarzejesz się w tym domu! - wybiega przed swój "stragan" i zarzuca mi ręce na szuję. Odwzajemniaj jej uścisk. Czuję, że tego również bardzo mi brakowało. - Co Ty robiłaś tyle czasu? Pewnie zgubiłaś sie w tym wielkim domu i nie mogłaś znaleźć drogi powrotnej. - jak zawsze potrafi mnie rozśmieszyć.
- Raczej nie mogłam sobie poradzić z tą niezliczoną ilością schodów.
- Jak Twoje nogi? - pyta przejęta w pośpiechu jakby bała się, że zaraz zniknę.
- Całkiem, całkiem, ale wcześniejsze były dużo lepsze.
- Nigdy więcej mi nie karz na siebie patrzeć w takim stanie. - ciągle jest przejęta, a ja robię zdziwioną mnę, bo nie rozumiem za bardzo o czym mówi. - No na Igrzyskach! To były zwyczajne tortury!
- Tak, masz rację...
- A ten potwór! Co to było?! Dwa razy myślałam, że umarłaś i za każdym razem się podnosiłaś.
- Wiesz to...
- A wiesz jak się napłakałam widząc Cię samą na tym śniegu i mrozie jak ledwo oddychasz!
- Ciesz się, że samą, bo...
- Albo jak nie mogłaś poradzić sobie z tymi ranami na rękach i jak mdlałaś co chwila.
- Sae ja to wiem, byłam tam. - mówię spokojnie, ale dosadnie.
- Och przepraszam Cię skarbeczku. Chcesz coś zjeść?
- Nie, zobacz co mam. - wskazuję na gitarę i uśmiecham się najpiękniej jak tylko potrafię. 
- Nie wierzę!
Sae nie może się pojąć ze szczęścia, na przemian płacze, śmieje się, przytula mnie, głaszcze po włosach, całuje w czoło.
- Widać, że to nie Twoję włosy.  - mówi z delikatnym uśmiechem. - Twoje były miękkie i gładkie. Te są jak ładnie pomalowane druty.
- Wolę wyglądać tak niż jak pokraka. - znów obie śmiejemy się. W tej drobnej staruszce zauważam ile radości można wnieść do czyjegoś życia i przy okazji sprawić radość też sobie. Chcąc jeszcze bardziej podziękować jej za to, że po prostu jest postanowiłam zagrać i zaśpiewać kilka linijek piosenki, którą wymyśliłam dziś w domu.
Widzę jak przyglądają mi się młodzi górnicy, którzy zawsze mnie zaczepiali i drażnili się ze mną. Dostrzegam Ripper, która zawsze dzieliła się ze mną swoimi świętymi radami. Po chwili zauważam rozweselonego Gale'a i Katniss, którzy wpadają na Ćwiek i w jednej chwili zastygają w bezruchu kiedy mnie widzą. Nie przerywam gry, bo to dla Sae. Nie wiem czemu, ale nie śpiewam już tego co wymyśliłam w domu, śpiewam to co przyjdzie mi na myśl.
 Nucąc pod nosem z dumą wracałam do domu. Znów zwróciłam na siebie uwagę młodych górników, znowu śpiewałam, ale nie dla siebie tylko dla ludzi. Znowu poczułam, że podbijam serca innych. nie tylko nic nie znaczącą wygraną w igrzyskach, ale całą sobą. Widziałam jak dziewczyny z zazdrością i podziwem patrzą na mnie, jak cała uwaga chłopców skupiona jest tylko na mnie. Tak jak było wcześniej. Jak dawniej. To cudowne, że znowu mogę choć w małej części poczuć się jak dawniej. Tego najbardziej mi brakowało po igrzyskach. Nie wiem czy wrócę do normalności, ale wiem, że zaczynam być sobą.
________________________________________________________________________________
Piosenka, którą śpiewała Rosie:

Amanda Seyfried - Little House
http://www.tekstowo.pl/piosenka,amanda_seyfried,little_house.html
(spójrzcie na polskie tłumaczenie)

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 42

Jest źle. Myślałam, że miesiąc po Tourne sytuacja się poprawi. Nękają mnie koszmary, nie mogę jeść, spać. Nie wychodzę na dwór. Widzę ile przykrości i kłopotu sprawiam ludziom wokół. Czasami kiedy jestem nieznośna ciocia zamiast na mnie nakrzyczeć tak jak było zawsze, zaszywa się w którymś z pokoi i płacze. Nie mogę dojść do porozumienia z Haymitchem. Nie jest już tym pomocnym mentorem, który zawsze pomagał mi się podnieść, który zawsze trzymał mnie za rękę, żebym się nie przewróciła. To zimny i obojętny facet, a w dodatku pijak. Nie wiem czy ludzie wokół tak się zmienili, czy zawsze tacy byli, ale żyło mi się zbyt beztrosko żeby to zauważyć. Zaniedbuję znajomości. Z Peetą widziałam się tylko dwa razy od powrotu z Igrzysk. Ciągle zbywam Gale'a choć jego obecność jest mi potrzebna jak woda do życia. Nie dlatego, że jestem zakochana po uszy czy coś. Tylko on potrafi mnie ożywić i dać niezłego kopniaka żebym mogła się podnieść. Nie wychodzę już na dwór. W ogóle. I choć niedługo nadejdzie wiosna i śnieg powoli się roztapia, we mnie nic nie budzi się do życia. Nie mam ochoty. Rzygać mi się chce jak patrzę na ten świat.

Jeden miesiąc za mną. Moja kolejny, następny i jeszcze następny. Może teraz kiedy ciepłe promienie letniego słońca nie pozwalają mi się skryć w żadnym zakątku mojego domu pozwolę sobie spacer. Nie taki zwykły spacer. Nie chcę żeby ludzie mnie widzieli, nie chcę żeby na mnie parzyli. Nie chcę żeby ze mną rozmawiali. Chcę żyć jak kiedyś, choć wiem że to już nigdy nie wróci.
Tego wieczoru zastanawiam się jak pachnie las i usiłuję sobie to przypomnieć. Nie chcę nawet o tym myśleć, ale tak. Chyba będę musiała sama sobie to przypomnieć.
Dochodząc do ogrodzenia znów sprawdzam czy nie jest pod napięciem. Cisza. Z wielkim trudem i bólem przekładam jedna nogę, potem drugą i jestem już po drugiej stronie. Teraz czym prędzej, aby nikt mnie nie zauważył sunę się do lasu. Zapach grzybów, igieł, liści, drewna, trawy. Jakim cudem mogłam to zapomnieć? Przechodzę koło drzew dotykając ich miękkiej, wilgotnej kory, cieszę się zapachem, wsłuchuję się w każdy szelest. Chcę chłonąć każdy skrawek tej magicznej przestrzeni. Tutaj czuję się jak w domu. Nie jak w starym domu cioci, nie jak w moim nowym domu. Tamte domu to tylko budynki. Prawdziwy dom jest tu.
Siadam na miękkiej trawie, cieszę się widokiem mojej polany. To tyle czasu, a czuję się jakbym odkryła ją wczoraj. Chciałabym wymazać ostatni rok z pamięci. Chciałabym nigdy nie poznać Gale, nie byłabym teraz uzależniona od niego. Chciałabym nigdy nie uczestniczyć w Igrzyskach. Chciałabym nigdy nie poznać Effie, Haymitcha i Alex. Wszystkich ich na swój sposób kocham i szanuję, ale dla mnie lepiej byłoby gdybym nigdy ich nigdy nie poznała.
- Nie wierzę. Ciotka wyrzuciła Cię z domu, czy co? - przestraszyłam się. Nie słyszałam żadnych kroków, nic.
- A Ty zawsze musisz się tak skradać?
- To moja specjalność. Co Ty tu robisz? - zapytał nieco zdezorientowany Gale.
- Nic. Uznałam, że w końcu będę musiała wyjść z domu i przyszłam tu.
- Witam w świecie żywych. - uśmiechnął się. Nie byłabym sobą gdybym nie odwzajemniła tego.
- Trochę długo zeszło mi się z powrotem do siebie.
- Skoro sama z własnej woli wyszłaś z domu to znak, że teraz będzie już tylko lepiej.
Mimowolnie uśmiecham się, choć w całości nie podzielam jego zdania.
- Czemu dziś tu przyszedłeś?  - pytam zaciekawiona.
- Codziennie tu jestem. Zawsze tu, zawsze o tej porze.
- Czemu?
- Bo mam nadzieję, że w końcu przyjdziesz.
Zdziwiło mnie to. Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłam się czerwona jak burak, choć w tych ciemnościach i tak pewnie by tego nie zauważył.
Luźna rozmowa na różne tematy, śmiejemy się, wygłupiamy, wspominamy, jesteśmy razem, milczymy. Chyba tego mi najbardziej brakowało po igrzyskach, a w domu nie mogłam się czuć tak swobodnie jak tu. Gale z nieukrywaną radością co chwila przypomina mi, ze muszę wychodzić częściej. Cieszy się z mojej obecności, widzę to. Ja natomiast ciesze się, ze znów jest przy mnie, trzyma mnie za rękę i opowiada o wszystkim. Nie mówi nic o Katniss, ale ja wciąż pamiętam jak wcześniej entuzjastycznie o niej opowiadał. Kiedy sama pytam o nią nic nie odpowiada, ale dostrzegam dziki błysk w jego oku oraz nieprzeciętny uśmiech. No tak. Wszystko jasne. Wymyślam szybką wymówkę i udaję się do domu. Odmawiam kiedy chce mnie odprowadzić. Nie wiedziałam tak na prawdę czego tam szukam. Szukałam Gale'a. Mojego starego Gale'a, a znalazłam innego. Widać w niecały rok może się dużo zmienić. Więc co będzie za dwa, za trzy, albo cztery lata? Świat przestanie dla mnie istnieć? Możliwe. To jedyny dowód na to, że igrzyska zabijają każdego. Przegranych i wygranych.

Rozdział 41

W pociągu musimy być o pierwszej w nocy. Nie widzę tu żadnego zegara. Nigdzie nie widzę Effie. Niech ten koszmar w końcu się skończy i wracajmy już do domu. Zauważam Alex. Może on powie mi co dalej.
- Effie wspomniała, że o pierwszej musimy być w pociągu. Ciekawe, która godzina. - szepczę koło niego niby od niechcenia, jednak celowo.
- Dochodzi północ. Nieźle się spisałaś. - uśmiecha się do mnie.
- Alex, czemu zabrałeś...
- Ciii! - rozgląda się czy nie nagrała tego epika telewizyjna. - W domu.
- Pora podziękować i się pożegnać! - niespodziewanie szczebiocze Effie u mojego boku. Od czasu do czasu, tak jak teraz, bardzo mnie cieszy jej chorobliwa punktualność. Effie dyskretnie macha ręką do dwóch kapitolińskich porządkowych, którzy prowadzą między sobą nietrzeźwego Haymitcha. Samochodem o przyciemnionych szybach jedziemy ulicami Kapitolu, a za nami drugie auto z moją ekipą przygotowawczą.
Tłumy świętujących ludzi są tak gęste, że wleczemy się bardzo powoli, lecz Effie panuje nad sytuacją. Przewidziała korki, więc punktualnie o pierwszej jesteśmy w pociągu i opuszczamy dworzec. Haymitch zostaje odprowadzony do swojego przedziału, a Alex zamawia da nas brendy. Kiedy zasiadamy przy stole, Effie macha harmonogramem i przypomina nam, że tournee nadal trwa.
- Musimy pomyśleć o Święcie Zbiorów w Dwunastym Dystrykcie. Dlatego proponuję, żebyśmy od razu poszli spać. - sugeruje. Alex obiecuje i zaklina się na wszystko co mu drogie, że odprowadzi mnie do mojego przedziału za 5 minut. Nieco wzburzona Effie zgadza się i sama udaje się do swojego przedziału.
- Twoja broszka. - wręcza mi drobną biżuterię. - Przepraszam, wyjaśnię Ci to w Dwunastce. - nic mu nie odpowiadam, widziałam w jakim był stanie tej nocy. Zgodnie z obietnicą prowadzi mnie do mojego przedziału, a ja rzucam się na ogromne łóżko i od razu zasypiam.
Otwieram oczy dopiero wczesnym popołudniem. Boli mnie głowa i wszystkie kości. Jest mi niedobrze i czuję, ze za chwilę mogę zwymiotować. Jedyne co mnie cieszy to noc bez koszmarów. Rzeczywiście, pierwszy raz od niepamiętnych czasów spokojnie przespałam noc. Nie wiem czym zostało to spowodowane.
Harmonogram naszych zajęć w Dwunastym Dystrykcie obejmuje udział w kolacji, wydawanej dzisiaj przez burmistrza Undersee'ego, a także w wiecu zwycięstwa na placu, podczas jutrzejszych obchodów Święta Zbiorów. Organizowane jest zawsze w ostatni dzień Tournee Zwycięzców, ale zwykle wiąże się z posiłkiem w domu lub w gronie kilkorga przyjaciół, jeśli kogoś stać. W tym roku przyszykowano wielką imprezę, a ponieważ całość sfinansował Kapitol, nikt w dystrykcie nie będzie głodny.
Większość naszych przygotowań odbędzie się w domu burmistrza, ponieważ podczas występów pod gołym niebem znowu będziemy ubrani w futra. Na stacji jesteśmy tylko przez chwilę, z uśmiechem machamy do ludzi i od razu wszyscy wsiadamy do samochodu. Do kolacji nie zobaczę się nawet z Ciocią.
Cieszę się, że kolacja jest w domu burmistrza, a nie w Pałacu Sprawiedliwości, gdzie odbywały się uroczystości żałobne po śmierci mojego ojca. Po dożynkach zabrano mnie także tam, na bolesne pożegnanie z bliskimi. Pałac Sprawiedliwości jest pełen zbyt smutnych wspomnień. Nienawidzę tego miejsca.
Effie natychmiast zagania mnie na trzecie piętro, gdzie mam się przygotować. Ekipa mnie maluje i ubiera w długą kwiecistą suknię z długimi rękawami. Nie wyglądam wojowniczo tylko... kobieco. To trochę krępujące.

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 40

Nie mogłam spać, jeść, ani realnie myśleć. Każde sunięcie pociągu po torach było jakby bardziej słyszalne i bardziej denerwujące niż wcześniej. Nie mogłam skupić się na uczeniu przemówień, które układała dla mnie Effie. Byłam ciekawa kto nauczył tak grać Johna na fortepianie. Rzeczywiście ciekawe. Na szczęście pozostały mi już tylko trzy dystrykty, Kapitol i Dwunastka. Dom.

Tourne w pozostałych trzech Dystryktach odbyła się bez większych przygód. Teraz przyszedł czas na Kapitol. Ciekawe co znów wymyślą zmyślni organizatorzy, Prezydent Snow, Saneca Crane, Caesar Flickerman. Ta wizja nie przeraża mnie już. Nie wiem czemu, ale teraz mam chęci do walki. Jakby moje Igrzyska nigdy się nie skończyły, a teraz dopiero podnoszę się po upadku. To cudowne uczucie wiedzieć, że większość osób Cię nienawidzi, a Ty możesz zrobić z tym fantem co zechcesz. To jakby mieć w rękawie Asa. Mieć coś czego nawet oni się boją. Mieć w ręku śmiercionośną broń i użyć jej tylko po to, aby sprzeciwić się tłumowi.
Po dotarciu do Kapitolu nie rozpiera mnie już duma jak wcześniej. Jestem bardziej zdesperowana niż kiedykolwiek indziej. Bezustannie występuję przed tłumami ludzi. Tutaj, wśród najzamożniejszych mieszkańców Panem.
Po przyjeździe do Ośrodka Szkoleniowego, w którym już kiedyś mieszkałam nie czuję się za dobrze. Haymitch chce ciągle ze mną rozmawiać na ważne tematy, Effie przypomina o manierach, zachowaniu i innych rzeczach związanych z etyką i postawą. Alex chce abym była żywym modelem dla Jego nowej kolekcji sukienek "kosogłosa". Śmieszy mnie ten wyraz kiedy mówią tak na mnie. To wręcz idiotyczne, ale dla nich to sprawa życia i śmierci. Ich to kręci. Z kolei moja ekipa przygotowawcza chce abym doradzała im jakie kolory będą mi lepiej pasować to cery, ponieważ sami między sobą nie mogą rozegrać tego sporu.
Wracam do swojego dawnego pokoju. Przede mną wieczór pełen wrażeń. Wywiad z Caesarem Flickermanem, uroczysty bankiet, rozmowa z Prezydentem. Nie tego chciałam.
Po godzinie moje włosy wyglądają jak mąka, moja cera jest śnieżnobiała, a oczy wyglądają jak... jak kocie. Te spojrzenie w ogóle nie pasuje do mojego uśmiechu. Do żadnego uśmiechu. W sukience czuję się jak w obcisłym puchu. Już wiem co miał na myśli Alex w Czwartym Dystrykcie obserwując fale. Moja sukienka przypomina białą pianę pozostawioną na piasku po przypływie.
Tego wieczoru na scenie przed Ośrodkiem Szkoleniowym entuzjastycznie odpowiadam na serię pytań. Caesar Flickerman, ubrany w błyszczący granatowy garnitur, z włosami, powiekami i ustami nadal pomalowanymi na jasnozielony kolor, gładko prowadzi nas przez wywiad. Pyta o zdrowie, samopoczucie, ale największą trudność sprawie mi pytanie o przyszłość. Nie wiem co mam odpowiedzieć. "Zamierzam ją spędzić z moim najlepszym przyjacielem Galem." albo może "Jeśli mi się uda zostanę mega gwiazdą muzyki w Kapitolu.", lub " Odwalę coś niewiarygodnego i postawię cały Kapitol go góry nogami"? To mam powiedzieć? Tak na prawdę to nie wiem nawet czemu na myśl przyszedł mi Gale. Przecież wcale tak nie myślę o przyszłości, nie wiem czy chciałabym tego.
- Wiesz, to trudne pytanie. Myślę, że na razie skupię się na oswojeniu z całą tą sytuacją. Z pewnością mnie rozumiesz.
Caesar jest na prawdę niewiarygodny, potrafi wybrnąć z każdej sytuacji nieważne jaką głupotę bym palnęła.
Przyjęcie zorganizowane w sali bankietowej posiadłości prezydenta Snowa nie ma sobie równych. Sięgający trzynastu metrów sufit przeobrażono w nocne niebo, a gwiazdy wyglądają dokładnie tak jak u nas w domu. Podejrzewam, że identycznie prezentują się nad Kapitolem, ale nie sposób tego potwierdzić, bo miasto jest zbyt rozświetlone, aby można było prowadzić obserwacje. Mniej więcej w połowie drogi między posadzką a sklepieniem unosi się orkiestra. Wygląda to tak, jakby muzycy płynęli na puszystych, białych chmurach, nie
widzę, co ich podtrzymuje w powietrzu. W miejsce tradycyjnych, zastawionych stołów pojawiły się niezliczone miękkie kanapy i fotele — część ustawiono wokół kominków, inne obok pachnących kwietników lub stawów wypełnionych egzotycznymi rybami, dzięki czemu ludzie mogą bez przeszkód jeść, pić i robić, co tylko zechcą. Pośrodku sali znajduje się spory parkiet, na którym odbywają się tańce i występy, a w przerwach między jednym a drugim spotykają się tam ekstrawagancko ubrani goście. Najjaśniejszą gwiazdą wieczoru jest jednak kolacja. Stoły przy ścianach uginają się pod ciężarem smakołyków. Jest tu wszystko, o czym można zamarzyć, a także potrawy, których istnienia nawet nie podejrzewałam. Patrzę na pieczone w całości krowy, świnie i kozy, wciąż obracające się na rożnach, na wielkie półmiski drobiu nadziewanego apetycznymi owocami i orzechami, na oceaniczne stworzenia w sosie lub gotowe do zanurzenia w korzennych wywarach. Widzę niezliczone sery, chleby, warzywa, słodycze, strumienie wina i zalew alkoholi, które migoczą płomieniami. Wraz z pragnieniem walki odzyskałam apetyt i po tygodniach zamartwiania się umieram z głodu. Widzę obce twarze, padają nazwiska, ktoś robi zdjęcia, ludzie cmokają mnie w policzki. Moja broszka z kosogłosem najwyraźniej zapoczątkowała nową modę, bo kilka osób podchodzi do mnie, by zaprezentować swoje akcesoria. Wizerunek ptaka jest wyhaftowany na jedwabnych klapach marynarek, pojawia się na sprzączkach od pasków, a nawet jako tatuaż w intymnych
miejscach. Wszyscy chcą nosić znak zwycięzcy i mogę sobie wyobrażać, jak bardzo to wkurza prezydenta Snowa. Ale co może na to poradzić?
Dziś nie szukam towarzystwa, ale i tak jestem atrakcją wieczoru. Każdy chce ze mną rozmawiać. Pyta o sukienkę, historie broszki, o mojego stylistę, o Dwunasty Dystrykt. Widzę wymalowaną na ich twarzach pogardę i ciekawość. Wiedzą, że wygrałam mając farta więc gardzą mną. Ja nimi również. Nikt nie chce
przegapić spotkania ze mną. Udaję zachwyconą, ale kapitolińczycy nie interesują mnie w najmniejszym stopniu, zwłaszcza że przeszkadzają mi jeść.
- Chodź Rosie, zatańczymy. - mówi Alex z grobową miną i ciągnie mnie na parkiet.
- Coś się stało? - pytam, ale on nie odpowiada. Tańczymy przez  chwilę, obserwują nas kamery, a potem znikamy w małym pomieszczeniu koło toalet. Kiedy moje oczy przyzwyczajają się do ciemności zauważam, że to nie pomieszczenie, a korytarz. Alex prowadzi mnie do samego końca i wpycha za jedne z drzwi.
Zauważam w nich Prezydenta Snowna. Dziwi mnie ten widok, ponieważ jeszcze chwilę temu widziałam go koło stołów.
- Nie mam do Ciebie żalu, czy pretensji. Nie wiedziałaś. A teraz zdejmij to już i skończmy całe przedstawienie.
- Nie rozumiem o co Panu chodzi. W czym jest problem?
- W Tobie, ale tego nie zmienię. Mogę zmienić jedynie to. - wskazuje na moją broszkę. Odruchowo  zasłaniam ją dłonią jakbym chciała ją obronić przed tymi okrucieństwami, które sama doświadczyłam.
- To tylko... broszka.
- A budzi sensacje jak mało kto. Nie chcę żeby ktokolwiek to nosił.
Chciałam wyrazić sprzeciw, ale drzwi ponownie się otworzyły i wszedł pośpiesznie Alex. Ręce trzęsły się mu tak, że o mało nie rozerwał delikatnego materiału odpinając broszkę.
- Alex czemu... Alex, proszę, zostaw... Ja... - nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego złożonego zdania. Mój przyjaciel i stylista zaczął się bać? Stał się osobą zależną od innych? To niemożliwe. To nie jest mój Alex.
Pospiesznie chowa broszkę w kieszeni i wychodzi bez słowa. Tak więc nie osuwam się na ziemię i nie zalewam łzami, tylko prostuję z pewnością siebie, której nie czułam od tygodni. Mój uśmiech może się wydawać nieco wariacki, ale jest bardzo wymuszony. Prezydent Snow zachęca mnie gestem ręki, abym razem z nim wróciła na bankiet. Co się tu dzieje. Co to za świat, co się stało z ta bajką, którą było życie dotychczas?




niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 39

Haymitch był już całkowicie pijany. Okazało się, że Effie zagłębiła się w rozmowie z tutejszym burmistrzem, a Alex rozglądał się po Pałacu Sprawiedliwości. Był o wiele większy niż ten w Dwunastym Dystrykcie.
Niedługo wzejdzie słońce, a my nadal nie otrzymaliśmy wiadomości od personelu pociągu. Nie spałam całą noc, byłam zmęczona, głodna i przemarznięta. W dodatku miałam okropnie podkrążone oczy. Ta noc to katastrofa.
Teraz już wszyscy oprócz nieprzytomnego Haymitch siedzieliśmy w głównej sali Pałacu Sprawiedliwości. Widziałam złość i zmęczenie na twarzy Effie. Nie podobało jej się to.
- Dwunasty Dystrykt jak zwykle traktują najgorzej. Gdyby to przydarzyło sie komuś z Jedynki, albo Dwójki od razu wysłaliby pomoc. - oburza się Effie.
- Daj spokój, może po prostu nie mogą. - nikt oprócz Alexa nie wtrącał się w monolog Effie. Miałam tylko nadzieję, że nie zaczną się kłócić.
- To nic nie zmienia. Spójrz na nas. Wyglądamy jak ostatnie nieszczęścia.
Effie wyglądała jak zawsze, nie miała nawet podkrążonych oczu. Choć i tak z pewnością czuła się o wiele gorzej niż wyglądała. Jak my wszyscy.
- Może ktoś powinien sprawdzić co tam się w ogóle dzieje. - zaproponował Alex. - Dobra ja pójdę.
- Pójdę z Tobą. - ogłosiłam.
- Na mróz? I śnieg? - był nieco zdziwiony. Siedzenie tu doprowadzało mnie do szału. Musiałam coś z sobą zrobić.
- Tak. W końcu nie będziemy tam iść kilka godzin.
Pomógł mi założyć długi, ciepły płaszcz oczywiście pasujący do sukienki i wyszliśmy. W pierwszej chwili pożałowałam, że wyszłam, ale później świeże mroźne powietrze mnie nieco ożywiło i mogłam spokojnie iść naprzód. Oczywiście trzęsąc się niemiłosiernie od zimna.
- Myślałam, że zima cię przeraża.
- A nie jest tak? Siedzenie tam z tymi ludźmi jest również nie do zniesienia.
Od pracowników pociągu niczego nowego się nie dowiedzieliśmy. Kazali nam iść przespać się, zjeść śniadanie i przyjść znowu. Może wtedy uda im się coś zdziałać.
Mieliśmy zamiar wrócić do Pałacu Sprawiedliwości, ale Alex bardzo chciał zobaczyć tutejsze morze. Było bardzo zimno, ale zgodziłam się. Idąc mijali nas strażnicy Pokoju, którzy najwyraźniej nie mieli nic przeciwko, ponieważ nawet nie zwracali na nas uwagi.
- Wiesz w ogóle gdzie to jest? - spytałam.
- Nie, ale będę wiedział. - uśmiechnął się.
Dystrykt Czwarty był na prawdę duży. Bałam się, że zabłądzimy, ale po niedługiej drodze przez mały las powoli ukazywał się nam obraz morza. Nigdy w życiu nie byłam nad morzem. W Dwunastym Dystrykcie nie mamy do niego dostępu. Obcasy butów wbijały się w śnieg i piasek na plaży. Była taka wielka!
- Poczekaj tu chwilę. Zaraz wracam. - rzucił Alex i pomknął w stronę morza.
Widziałam jak podnosi z ziemi małe przedmioty. To były muszelki. Nie wiem co zamierzał z nimi zrobić. Nie wiem po co tyle czasu im poświęcał kiedy ja marzłam na wietrze.
- Mówiłem, że tu zawsze jest zimniej. - przestraszył mnie znany głos.
- Chyba zaczynam rozumieć Twoją taktykę ataku. Zawsze się tak skradasz?
- Przeważnie. - doparł John z uśmiechem.
- Ładnie tu.
- Latem dużo ładniej.
- Szkoda, że nie będę mogła tego zobaczyć.
- Kto wie.
- Co masz na myśli?
- Nic. Zupełnie. - albo mi się zdawało, albo zauważyłam w tym jakiś podstęp. - Módl się żeby nie wymyślił ci płonącej sukni z muszelek. - powiedział wskazując na Alexa.
- Właśnie miałam taki zamiar. - uśmiechnęłam się do niego po raz pierwszy odkąd się tu znalazłam.
- Tam jest nasza Wioska Zwycięzców. - wskazał na rząd ślicznych, dużych domów ułożonych na skraju plaży i lasu. - Finnick razem z Twoją opiekunką dystryktu i Haymitchem pewnie już tam są.
- A co oni tam robią?
- Znudziło nam się siedzenie w Pałacu Sprawiedliwości. Trzęsiesz się jak galareta. Idziemy.
Po chwili dołączył do nas Alex ze swoją świetną nowiną.
- W gruncie rzeczy Twoja suknia na występ w Kapitolu jest już gotowa, ale myślę żeby ją nieco przerobić.
- Tylko nie zrób mi płonących muszelek. - poprosiłam bardzo cienkim i piskliwym głosikiem.
- No coś ty. Nie muszelki, a raczej same fale mnie do tego zainspirowały.
- Byleby nie była niebieska.
- Nie lubisz niebieskiego? - spytał ze ździwieniem.
- Nie bardzo.
- Nie ważne i tak niebieski do Ciebie nie pasuje.
Znaleźliśmy się koło pierwszego domu. John powiedział, ze to dom Finnicka. Weszliśmy do środka. Było to bardzo dużo mebli w kolorze niebieskim. Za dużo niebieskiego. Ciekawe czy wszystkie wnętrza domów są urządzone tak samo. Jakby na przywitanie wyszedł do nas Finnick, objął mnie ramieniem jak stary przyajciel i zaprowadził do dużego pomieszczenia. Bardzo przestronne, dużo okien z widokiem na morze, a meble w kolorze brązowym. To duży plus.
- Zagubione kaczątka. - ucieszyła się Effie, na co Haymitch tylko ją uciszył. Z pewnością ostro bolała go głowa, po całonocnej libacji alkoholowej.
Zjedliśmy śniadanie, porozmawialiśmy, wysłuchaliśmy również zażaleń Effie dotyczących pociągu i jego naprawy. Bardziej nas to rozśmieszało niż nudziło.
Później Finnick zaproponował małe zwiedzanie dystryktu co podejrzewam dotyczyło tylko morza. Nawet Haymitch zwlekł się z wygodnej kanapy i pomaszerował za nami lekko chwiejąc się.
Po dwudziestu minutach spaceru znów czułam jak stopy mi okropnie marzną.
- Chodź pokarzę ci mój dom. - zaproponował widząc jak się trzęsę.
Jego dom był kolejnym po domu Finnicka. Ten wydawał się milszy i spokojniejszy. Kolory bardziej stonowane, dużo książek, eleganckich drewnianych mebli. Muszę przyznać, że był nawet ładniejszy od mojego. Przeszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Zdziwił mnie widok wielkiego fortepianu stojącego w centralnej części pokoju.
- Grasz? - zapytałam.
- Tak, znaczy nie. Tak trochę. - zaśmiałam się. Sam pogubił się w tym co mówi.
- To nieźle. Zagraj coś.
- Nie, wolałbym nie.
- Tylko jeden raz, proszę. - uśmiechnął się w geście poddania i przez chwilę grał nieznaną mi melodię.

Rozdział 38

Głowa bolała nie od zapachu alkoholu oraz dymu papierosów. Mijały kolejne godziny, a nikt nie przychodził po nas. Czy śnieżyca aż tak zaatakowała Czwarty Dystrykt?
- Tutaj zimy są zawsze chłodniejsze. To przez wiatr morski. - wyjaśnia John. Nie zaszczycam go nawet odpowiedzą czy jakimkolwiek gestem. Podchodzę do Haymitcha i dyskretnie szepczę mu do ucha.
- Czy oni nie mają domów? Nie mogą już sobie iść? - szepnęłam.
- No coś Ty! - prawie krzyknął ze śmiechem. - Obowiązkiem zwycięzców jest pozostać na uroczystej kolacji do czasu aż nowy zwycięzca ją opuści. - znów prawie krzyknął i oczywiście wszyscy domyślili się o co pytałam. Dam sobie rękę uciąć, że zrobiłam się czerwona jak burak.
- Może tak ciszej. - wycedziłam przez zęby.
- Oj daj spokój idź gdzieś się pobawić.
- Pobawić? Ty chyba sobie ze mnie kpisz! - tym razem ja wrzasnęłam. Wiedziałam, że rozmowa z Haymitchem w taki stanie nie jest dobrym pomysłem. Nie wiem co mnie do tego podkusiło.
Z hukiem opuściłam małą salkę i udałam się do głównej, w której odbywała się uroczysta kolacja. Światła były tu zgaszone, a w dodatku było jeszcze zimniej niż wcześniej. Od razu cała zaczęłam się trząść.
- Effie? Jesteś tu? - nie byłam dobrym wzrokowcem, to fakt. Za to mój słuch był bardzo dobry.
Nie było tu Effie. Ciekawe gdzie się podziewała. To niemożliwe żeby od tak zniknęła. Usłyszałam ciche kroki za moimi plecami.
- Wątpię czy ją tu znajdziesz. - znów John.
- Tak, mało prawdopodobne. Wiesz gdzie może być?
- Nie mam pojęcia.
- No to świetnie. Utknęłam tu z pół przytomnym, ale całkowicie pijanym facetem, bez Effie, bez Alexa. No właśnie gdzie jest Alex. - zaczęłam myśleć na głos. 
- Chyba nie jest aż tak...
- Jest. Śmierdzę alkoholem, papierosami, jest zimno i nie ma tu nikogo, kto mógłby mi się do czegoś teraz przydać.
- Widzisz, życie nie toczy się tak jak w Kapitolu. Nie wszędzie będzie biegała za Tobą garstka awoksów gotowa spełnić każde Twoje życzenie.
- Nie o to mi chodzi. Wy na prawdę nie umiecie myśleć. A myślałam, że tylko Gale tak ma.
- To o co chodzi?
- O nic. Już nieważne.
W milczeniu usiadłam na jednym z wielu krzeseł w sali.  Nie wiem czemu wspomniałam o Gale'u. Teraz ciągle będę o nim myśleć i nie będę mogła się od tego uwolnić. Ciepły materiał okrył moje ramiona, to John zarzucił mi na nie swoją marynarkę.
- Żebyś nie marzła.
- Dzięki.
- Alex, cudowny stylista, projektant płonących kostiumów powinien zadbać, aby zawsze było Ci ciepło.
- Jest cudowny i dba o to. To nie jego wina, że tu utknęliśmy.
- Tak, racja.
- Nie pamiętam Twoich Igrzysk. - powiedziałam. 
- Zazdroszczę. Też wolałbym ich nie pamiętać. - nastała chwila ciszy. - 68. Skały, góry, mało broni, prawie w ogóle nie było wody. Żadnych zwierząt. Jedynie niedźwiedzie i susły. Co tu dużo mówić. Nie miałem takich przygód jak Ty. Nie odniosłem żadnych poważnych obrażeń. Czekałem aż wszyscy nawzajem się pozabijają, a kiedy została ich jedynie garstka ujawniłem się. Koniec historyjki.
- Niezły skrót. Moja w skrócie wyglądałaby tak: Było zimno, mokro, nie było co jeść, byłam cała w ranach, ale dałam radę i wygrałam ze zmiechem. Niby nie taka straszna jak się mówi w skrócie, co? - powiedziałam to specjalnie. Nie żeby go zezłościć, ale zauważyć, że w każdych Igrzyskach jest coś strasznego i jesteśmy w takiej samej sytuacji.
- Prawie zostałem zjedzony przez gigantyczne pająki.
- I  to mi chodziło. Ale fuj, pająki?
- Na prawdę. I miałem przebite ramię oszczepem. Krwawiło cały czas.
- Okropne.
- Wiesz ta rozmyślając to chyba wolałbym znaleźć się na śniegowej arenie.
- Co? Czy ty wiesz o czym mówisz? 
- Tak. Rozpalałbym ogniska, polował na lisy i nie siedział w jednej kryjówce kilka dni.
- A jak rozpaliłbyś ognisko gdyby drewno było mokre i nie byłoby żadnej mgły i wszyscy mogliby Cię zauważyć? Jak polowałbyś na lisy z ranami kłutymi w ręku. Jak zmieniałbyś kryjówki gdyby twoje ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa dzięki tak wspaniałej temperaturze?! No jak?
- Normalnie. To byłoby proste.
- Proste to byłby znalezienie kryjówki w lesie albo skałach. Miałeś na co polować i nie było tam wiecznej zimy! Więc na co ty narzekałeś? Na pajączki? O mój Boże, popatrzcie pajączki. Też coś. Gdybyś znalazł się na mojej arenie nie mówiłbyś tak.
- Ty nie powiedziałabyś tego samego o mojej.
- No i świetnie!
- Świetnie! - powtórzył.
Znów zapanowała cisza.
- Będziemy to siedzieć do rana. - stwierdziłam ponuro.
- Albo do wieczora.
- Nie strasz.
- Sama zaczęłaś. - prychnęłam, a on się zaśmiał.
- Co?
- Nic. Twój charakter i pozytywna energia nie pasują do takiego wizerunku. Ale jest bardzo pozytywnie.
- A Ty bawisz się w następną Mags? Z resztą nieważne. Tutaj wszyscy jesteście tacy sami.
- I niczym nie różnię się od innych?
- Ani trochę.
- Dobra, jeśli znów mam być całkowicie szczery to Ty też nie różnisz się niczym od innych zadufanych w sobie zwycięzców. Jesteś taka sama.
- Nie prawda! Nie umiesz rozróżniać emocji ani cech charakteru. Dla Ciebie każdy będzie taki sam.
- I dla Ciebie tak samo? Czy nie to właśnie przed chwilą powiedziałaś?
- Och dobra, po prostu już cicho! Określaj mnie sobie jak chcesz.
- I Ty mnie tak samo, blondi. - przypomniało mi się jak Elzebeler Korem mówił tak samo do mnie. Dziwne uczucie.

Dystrykty

Stroje Rosie w różnych Dystryktach.

Dystrykt Pierwszy 

Dystrykt Drugi

Dystrykt Trzeci

Dystrykt Czwarty

Dystrykt Piąty

Dystrykt Szósty 

Dystrykt Siódmy

Dystrykt Ósmy

Dystrykt Dziewiąty

Dystrykt Dziesiąty 

Dystrykt Jedenasty 

sobota, 16 marca 2013

Postacie cz. 3


Mags Fernley - Zwyciężczyni Głodowych Igrzysk (niewiadomo dokładnie, których), pochodząca z 4-ego Dystryktu. Mags jest siwą, kulejącą staruszką. Ma około 60 lat i porusza się o lasce. Wydaje się być przyjacielska, ale w stosunku do Rosie jest nastawiona wrogo. Przynajmniej tylko na początku. Mags potrafi wykonywać haczyki na ryby, a także naczynia z trawy, umie też pływać. Ma dobre relacje z Finnickiem, Annie i Johnem. 

Annie Cresta - Zwyciężczyni 70 Głodowych Igrzysk. Ma 19 lat. Straciła rozum po śmierci jej partnera z dystryktu. Jest zakochana w Finnicku. Tylko on może ją uspokoić kiedy ma chwilowe załamanie. 

Finnick Odair - Był zawodowcem. Ma 21 lat. Podczas swoich 65 Głodowych Igrzysk dostał najdroższy w historii prezent, trójząb, dzięki czemu jako czternastolatek został najmłodszym triumfatorem. Jako że był atrakcyjny, w wieku szesnastu lat Prezydent Snow sprzedawał go, a raczej jego ciało.Jest szaleńczo zakochany w Annie, ale nie może tego wyjawić dopóki Prezydent nie wyda na to zgody.
 
John Curtis - Zwycięzca 68 Głodowych Igrzysk. Ma 20 lat. Był zawodowcem. Doskonale posługuje się oszczepem i trójzębem. Umie świetnie pływać. Jest miły i pomocny. Dobrze dogaduje się z Mags i Finnickiem. Lituje się nad Rosie widząc jej stan po Igrzyskach oraz na Tourne.
 

Rozdział 37

- Gdzie byłaś? - spytał Haymitch.
- Nie wiem, oni nie są ludźmi tylko potworami, wracajmy do pociągu, proszę. - nie wiem czemu, ale łzy zaczęły mi spływać po policzkach jeszcze bardziej.
- Teraz jeszcze nie możemy, powiedz co się stało.
- Mags się na mnie uwzięła, zaczęła coś gadać, że jestem beznadziejna, że jestem dzieckiem, a robią mnie nie wiadomo na kogo. Uważa się za...
- Mags? Och daj spokój przejmujesz się. Spójrz na siebie. Wyglądasz pięknie, masz piękny makijaż i włosy. Nie przejmuj się. Inni zwycięzcy zawsze będą tak o tobie mówić tylko po to abyś straciła wiarę w siebie.
- Jesteś wojowniczką i zawsze nią będziesz. Bo musisz. - dodał Alex. - Uśmiech, bo kamera na Ciebie patrzy. - szepnął odwracają się w drugą stronę, a ja zaśmiałam się jakby powiedział dobry dowcip.
Przez resztę wieczoru nie rozmawiałam z Finnickiem, choć widziałam, że chciałby. Nie widziałam także reszty zwycięzców prócz krzątającego się po sali Johna. Jego tez unikałam.

Uroczysta kolacja dobiegała końca. Effie zebrała wszystkich członków mojej ekipy i ruszyliśmy do pociągu. Śnieg pokrył jeszcze większą warstwą ziemię, a na dodatek nie przestawał padać. Zrobiła się straszna zamieć. Kiedy dotarliśmy do pociągu drzwi były zamknięte i widzieliśmy tylko jak obsługa pociągu oraz Strażnicy pokoju biegają koło wagonów i krzyczą coś do siebie. Haymitch chciał dowiedzieć się o co chodzi i poszedł porozmawiać z kimś. W tym czasie czułam jak moje stopy zamarzają w lekkich bucikach. W dodatku było strasznie zimno i cała się trzęsłam. Alex widząc to objął mnie rękami. Ne wiele to dawało, ale było troszkę cieplej.
- Słuchajcie musimy wrócić do Pałacu Sprawiedliwości dopóki nie uda się odkopać i odpalić pociągu. Paliwo zamarzło, a nie ma tu w pobliżu czegoś co mogłoby je rozmrozić. Muszą sprowadzić to z Kapitolu. Bóg jeden wie ile to im zajmie czasu.
Myślałam, że Haymitch żartuje sobie z nas, ale jego grobowa mina również wyrażała niezadowolenie.

Po około dwudziestu minutach spowrotem byliśmy w Pałacu Sprawiedliwości. Pierwsze co przykuło moją uwagę to mały grzejniczek koło ściany w korytarzu. Od razu rzuciłam się w jego stronę klękając i obejmując go rękami.
- Ej, Rosie, nie rób obciachu. - ponaglił mnie Haymitch po kilku minutach "przytulania" kaloryfera.
Oderwałam się od niego i wstałam, lecz wciąż nie czułam palców u stóp. Znów wróciliśmy do sali, w której wcześniej odbywała się uroczysta kolacja na moją cześć. Nie było tu już żadnych gości oprócz ludzi zatrudnionych do sprzątania oraz czwórki zwycięzców, którzy głośno rozmawiali i śmiali się. Musimy to zaczekać do czasu aż ktoś z pracowników pociągu po nas nie przyjdzie. Ach lepiej nie mogłam trafić! Świetnie!
Haymitch wytłumaczył im całe zajście, a ja usiadłam razem z oburzoną Effie na końcu długiego stołu. Effie nie mogła ścierpieć czekania. czuła się oburzona i zaniedbana, a ja tylko jej przytakiwałam nie zwracając uwagi na to co mówi. Po kilku minutach Effie odeszła skarżyć się Alexowi, kiedy zauważyła, że w ogóle jej nie słucham. Zostałam sama. Haymitch też gdzieś zniknął. W pomieszczeniu robiło się coraz chłodniej, a w dodatku wiatr, który dostawał się przez nieszczelnie zamknięte drzwi niemiłosiernie mroził mi kostki.
Rozejrzałam się. W sali nie było nikogo. Zupełnie nikogo nie wiem kiedy i jak to zrobili, ale wszyscy gdzieś wyszli. Zawołałam Haymitcha, później Alexa i Effie. Nikt mi nie odpowiedział. Byłam na nich tak zła że łzy bezwarunkowo zaczeły mi cieknąć po policzkach. Zawsze mi musi się przytrafić wszystko co najgorsze.
Usiadłam podkulając nogi i opierająca na kolanach brodę. Robiło się coraz zimniej, a ja powoli marzłam w lekkiej sukience.
- Jak już masz tu marznąć to chodź. - odezwał się męski głos za moimi plecami. Wystraszyłam się i o mało co nie podskoczyłam. Obejrzałam się i zauważyłam, że to John.
- Poradzę sobie. - warknęłam.
- Serio? Bo aż prawie jesteś niebieska i tak w ogóle to makijaż Ci się chyba rozmazał i jeśli mam być już całkowicie szczery to sukienka ci krwawi. - zaśmiał się. Moją uwagę przykuły tylko jego ostatnie słowa. Przyjrzałam się sukienkę i zauważyłam na udzie czerwoną plamę krwi. Podwinęłam sukienkę i zauważyłam, że to nie krwawiąca sukienka tylko pękły mi jedne z licznych szwów po pamiętnych nożach.
- To raczej trzeba będzie opatrzyć.
- Jeszcze tu jesteś? Mówiłam, że sobie poradzę. Możesz mnie zostawić. - znów warknęłam.
- Nie zachowuj się jak Mags. Ona po prostu nie chce czegoś zrozumieć, nie może czegoś sobie uświadomić i dlatego dziś się tak zachowała. Ona jest na prawdę przemiłą osobą i da się z nią żyć, uwierz mi. I daj sobie pomóc.
- Przez cztery tygodnie biegałam z kłutymi ranami na rękach. Myślisz, że przejmuję się tym? Po prostu idź sobie. - nie chciałam dopuścić się jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi z Czwartego Dystryktu. Oni uważali mnie za kawał mięsa, który zabija, więc ja też nie powinnam myśleć inaczej o nich.
- Daj znać jak wydoroślejesz. - odpowiedział spokojnym tonem. To prowokacja, nie daj się sprowokować.
- Daj znać jak przestaniesz być nadętym burakiem. - warknęłam ledwo słyszalnie.
- Słyszałem. - odparł równie cicho i zaśmiał się. Nie no, on doprowadza mnie do szału.
- Dobra jak jesteś taki mądry to opatrz to!
 Zostałam zaprowadzona do innej małej salki. John kazał mi usiąść, a sam wyjął z małej apteczki wodę utlenianą  oraz bandaże. Po kilku sekundach rana była już opatrzona. Później przeszliśmy do innej salki. Jeszcze bardziej zadymionej i cuchnącej alkoholem. Był tu Haymitch, Finnick i Annie.
- Moja gwiazdka wróciła! - po tych słowach wywnioskowałam, że jest lekko pijany.
- Minęło pół godziny, a ty jesteś pijany.
- Nigdy w życiu. Czy widziałaś mnie kiedykolwiek nietrzeźwego?
- Prawie zawsze. - mruknęłam pod nosem.
Na początku tylko siedziałam i przyglądałam się jak Haymitch znów pije na umór, a Finnick i Annie świetnie się przy tym bawią. Później jednak znów zajęłam się rozmową z Johnem. Na początku szło mi to bardzo opornie, ale później rozmowa nabrała sensu i jakoś szło. A nawet powiem, ze gadało się dość dobrze.

Rozdział 36

Wszystkie dni są takie same. Budzimy się, ubieramy, jedziemy wśród wiwatujących tłumów, wysłuchujemy przemówienia na moją cześć. W odpowiedzi wygłaszam mowę z podziękowaniami, które wcześniej przygotowuje mi Effie i Alex po incydencie w Jedenastym Dystrycie kiedy to nie mogłam wydusić z siebie słowa. Czasami wybieramy się na krótką przejażdżkę po okolicy: w jednym strzeliste lasy, brzydkie fabryki, pola pszenicy albo cuchnące rafinerie. Wkładamy stroje wieczorowe, uczestniczymy w kolacji. I do pociągu. Jeszcze tylko cztery Dystrykty, Kapitol i do domu.
Alex zaczyna zwężać mi ubrania w talii, ekipę przygotowawczą martwią moją podkrążone oczy. Effie podaje mi pastylki nasenne, ale lekarstwa nie działają, a raczej działają zbyt słabo. Pigułki tylko przedłużają upiorne sny. Zasypiam i wkrótce budzą mnie koszmary, coraz częstsze i bardziej realistyczne. To mnie zabija.
Dojeżdżamy do Czwartego Dystryktu. Nie wiem za co mogę tu liczyć. Z pewnością nie przywitają mnie tu jak w poprzednich Dystryktach. Nie chcę nawet spojrzeć na twarze rodziny chłopaka, którego zabiłam. Boję się. Boję się, że oni się zemszczą, że świat się na mnie zemści za to. Za to, że przeżyłam.
Mam wrażenie, że patrzę na garnek, którego zawartość się gotuje i który lada moment wykipi. Nie wiem jak na mnie zareagują.
Alex ostatecznie poprawia mój strój. Strzepuje kurz z czarnego materiału, wygładza go dłońmi, poprawia cieniutkie ramiączka. Układa loki w spójną całość, sypie różem po policzkach. Właśnie zdaję sobie sprawę jak bardzo nie znoszę przygotowań.
Wysiadamy z pociągu. Nie chcę na nic, ani na nikogo patrzeć więc wbijam wzrok w ziemię, ale coś unosi moją brodę do góry. Zauważam, że to ręka Alexa. Niewzruszonego Alexa.
- Jesteś wojowniczką. Bądź nią zawsze. - mówi nadaj niewzruszony. Nie wiem czy tak dobrze gra, czy po prostu jest już znudzony moim towarzystwem. Teraz czuje się jakbym już całkowicie nie miała na kim polegać, jakbym nie miała przy sobie nikogo.
Próbuję patrzeć się przed siebie, ale uniemożliwia mi to przeraźliwa śnieżyca. Gęsty śnieg pada ze wszystkich stron, zaspy sięgają nawet do kolan, boję się, że makijaż zaraz się rozmaże i będę wyglądać jak płaczące dziecko, a nie jak wojowniczka.
Przed Pałacem Sprawiedliwości znów zebrał się tłum ludzi. Na twarzach widzów maluje się szczery
zachwyt. Zachwyt podszyty wściekłością. Tłum skanduje moje imię, co brzmi raczej jak wezwanie do zemsty niż jak radosny wiwat. Gdy Strażnicy Pokoju wkraczają do akcji, żeby uspokoić niepokorną rzeszę, ludzie napierają, zamiast się wycofać. Wiem, że nie mogę nic zrobić, aby to zmienić. Tej fali nie powstrzyma żadna, nawet najbardziej wiarygodna przemowa o tym jak bardzo żałuję śmierci chłopaka.
Usiłuję nie patrzeć na jego bliskich, gdy dowiaduję się, że naprawdę miał na imię Logan. Dlaczego dotąd nic o tym nie wiedziałam? Podejrzewam, że przed igrzyskami nie zwróciłam na to uwagi, a po ich zakończeniu zwyczajnie nie chciałam wiedzieć.
Przed uroczystą kolacją zostaję ponownie przygotowana do występu przed kamerami. Oklapnięte, mokre loki znów nabierają obiętości i stają się suche, makijaż zostaje poprawiony i jest teraz wyraźnie mocniejszy. Czarna sukienka zostaje zamieniona na podobną, ale z białymi akcentami i jest o wiele dłuższa. Broszka z kosogłosem znów zajmuje miejsce w materiale sukienki.
W końcu jestem gotowa do wyjścia i spoglądam na swoje odbicie w lustrze.
- Podoba ci się? - pyta Alex.
- Jest piękna, jak zawsze. - potwierdzam.
- Sprawdźmy, czy pasuje do uśmiechu. - proponuje łagodnie. W ten sposób przypomina, że za moment znowu stanę przed kamerami. Udaje mi się unieść kąciki ust. - No proszę, gotowe.
- Dziękuję. Że jesteś.
- Zawsze będę. - odpowiada znów niewzruszony.
- Bo musisz?
- Bo chcę. Sam poprosiłem o Dwunasty Dystrykt. Jestem dumny i szczęśliwy, że na Ciebie trafiłem.- nie do końca mu wierzę, ale w odpowiedzi przytulam go bardzo serdecznie.

Na sali znów roi się od kamer, które bez przerwy obserwują każdy mój ruch. Próbuje zachowywać się jak najdoskonalej. Nie kuleć, nie pochylać się, nie garbić, nie masować obolałych kończyn. To koszmar! Przez cały wieczór Haymitch i Alex nie spuszczają mnie z oka. Jestem im za to wdzięczna jak nigdy w życiu. Boję się, że jeśli zostanę sama coś mi się tu stanie w tym obcym miejscu.
- Witamy ponownie. - usłyszałam cichy, spokojny, męski głos. Odwróciłam się i zauważyłam dość przystojnego mężczyznę. Pamiętam go. To Finnick Odair. 
- A tak, cześć. - troszkę mnie zamurowało.
- Jak się miewasz? - zapytał.
- Dobrze. Tak, tak mi się wydaje.
- A jak jest na prawdę? - zaśmiał się.
- Yyy dobrze. - byłam już lekko zdenerwowana i zażenowana, nie wiedziałam co mam robić.
- Tak w ogóle to przepraszam Cię za tę broszkę wtedy w Kapitolu.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało. Typowy atak histerii. Po igrzyskach to norma. - zaśmiałam się wciąż zdenerwowana chcąc poprawić atmosferę, ale stała się tylko jeszcze bardziej napięta.
- Tak, chyba masz rację. Chcesz może zatańczyć? - spytał chyba od niechcenia.
- Błagam Cię, kto jak kto, ale Ty Finnick mi tego nie rób.
- Więc widzę, że z Twoje kości wciąż nie są w najlepszym stanie. - zaśmiał się. - A zatem zapraszam. Pogadamy. - podał mi dłoń i trzymając ją zaprowadził mnie do małej salki. Śmierdziała alkoholem i dymem papierosowym, ale była przytulna. Przed oczami mignęły mi twarze kilku znanych osób. Nie znałam ich osobiście. Znałam ich z Igrzysk.
- Mam zaszczyt przedstawić Ci - zaczął Finnick teatralnym zmienionym głosem wygłupiając się. - zwycięzców z Czwartego Dystryktu. - odetchnął i teraz już normalnym głosem zaczął mówić. - Piękna i wspaniała Mags Fernley. - pomachała mi starsza kobieta popijająca drinka. Miała około sześćdziesiątki, ale dobrze się trzymała. - Annie. - wskazał na zgrabną dziewczynę. Była dość ładna. Pamiętałam ją. Wygrała w 70 Głodowych Igrzyskach kiedy arenę zalała woda, a ona jedna umiała pływać i przeżyła. - I John - wskazał na dobrze zbudowanego, przystojnego, młodego mężczyznę. Był na prawdę przystojny. Modliłam się żeby tylko nie zarumienić się. Rzadko jestem otaczana wianuszkiem tak przystojnych mężczyzn.
- Tyle o tobie słyszeć, a poznać Cię to już coś. - zaczęła Mags z okropną ciszą w głosie. Wypowiedziała to bez żadnych uczuć. To gorsze niż gdyby powiedziała to ze złością.
- Tak, mi że miło Was poznać. Jednak obawiam się, że muszę wrócić...
- Przestań! Przyzwyczajaj się. Właśnie w takich miejscach chowają się zwycięzcy gdy mają dość kamer, Ty nie masz?
- Nie żebym narzekała...
- Robią z Ciebie wielką dorosłą, ale skarbie to zupełnie do Ciebie nie pasuje. Powiedz swojemu styliście, żeby zmienił Twój styl. Jesteś zbyt młodzieńcza i taka za bardzo niewinna na swój wygląd. - zabolało. Alex stara się ile może żeby wyprowadzić mnie na prostą, a jedna kobieta niszczy to jednym zdaniem. - Skarbie nie zachowujesz się jak kobieta, ale jak dziecko, którym Ciągle jesteś...
- Boli Cię to, że wygrałam mając piętnaście lat? - spytałam z wyrzutem. - Spójrz na Finnicka, on miał czternaście. Możecie mnie nienawidzić, ale nie spodziewałabym...
- A myślałaś, że każdy będzie biegał za tobą, całował Cię w czółko i głaskał po włoskach kiedy uda ci się przejść z jednego końca sali na drugi? Spodziewaj się...
- Mags... - uspokoił ją jednocześnie Finnick i John.
- Nie musisz się na nie odgrywać za śmierć Logana. Gdyby wysłali Cię tam gdzie mnie, nie zawahałabyś się  przed zabiciem kogoś z dwunastki. Przecież to tylko dwunastka. - wycedziłam i wyszłam ocierając policzki. Mam nadzieję, że kamery tego nie zarejestrowały.

Rozdział 35

Droga do Jedenastego Dystryktu nie jest dość długa. To już druga noc. Jeśli dobrze pójdzie dziś koło południa będziemy na miejscu. Nie mogę spać. Ciągle myślę o twarzach bliskich poległych w Igrzyskach. Uważają mnie za potwora, za kogoś złego, dumnego i wstrętnego, ale czy ja miałam wybór?!
Rozmyślam o Jedenastym Dystrykcie. Nadeszła pora zbiorów. Wszędzie jak okiem sięgnąć mężczyźni, kobiety i dzieci w słomkowych kapeluszach prostują się i odwracają w kierunku pociągu, korzystając z chwili wytchnienia, gdy będę ich mijać.
Kiedy wschodzi słońce postanawiam wstać i zobaczyć to wszystko na własne oczy. To tu, to tam wyrastają małe osiedla opuszczonych chatynek, które w porównaniu z domami w Złożysku wydają się mikroskopijne. Zapewne wszyscy mieszkańcy wyruszyli do pomocy przy zbiorach. Jedziemy bez końca. Nie mogę uwierzyć, że Jedenasty Dystrykt jest tak ogromny. W szkole uczono nas tylko, że to duży dystrykt. Nigdzie nie podawano konkretnych danych na temat liczby mieszkańców. Co roku możemy jednak oglądać w telewizji dzieci zebrane przy okazji dożynek. To na pewno tylko cząstka tych, które tutaj żyją. Jak wygląda procedura? Czy są organizowane wstępne losowania? Czy zwycięzców wyznacza się zawczasu i kieruje do udziału w uroczystości? Och, co mnie to obchodzi?! Czemu o tym myślę? Nie chcę, nie mogę.
 Na ceremonii powinnam powiedzieć coś o trybutach z Jedenastego Dystryktu, ale co mam powiedzieć? Że z zimną krwią zabijali ludzi tak jak ja, a w dodatku chłopak zabił Jacksona? To mam powiedzieć? Czy może to jakimi wspaniałymi rywalami byli na arenie? Te bez sensu. Nie wiem co mam powiedzieć. 
W południe pociąg wjeżdża na dworzec, a Alex wprowadza ostatnie poprawki do mojego stroju. Poprawia czerwony materiał sukienki, układa schludnie żakiet na ramiona, podpina włosy. Na końcu przypina mi broszkę z kosogłosem uśmiechając się.
- Na szczęście. - szpecze.
Na peronie brakuje komitetu powitalnego, widzimy tylko oddział ośmiu Strażników Pokoju, którzy kierują nas na tył opancerzonej ciężarówki. Effie posapuje, kiedy drzwi trzaskają za naszymi plecami.
- Coś podobnego. Można by pomyśleć, że jesteśmy bandytami. - obrusza się. Nie chodzi o nas, Effie, myślę. Chodzi tylko o mnie. Pośpiesznie wprowadzają nas tylnym wejściem do Pałacu Sprawiedliwości. Czuję aromat właśnie przyrządzanej, znakomitej kolacji, który jednak nie jest w stanie zagłuszyć smrodu pleśni i zgnilizny. Nie mamy czasu się rozejrzeć. Kiedy ustawiamy się w kolejce do frontowego wyjścia, słyszę pierwsze dźwięki hymnu odgrywanego na placu, ktoś przypina mi mikrofon, Haymitch łapie mnie za rękę, po chwili puszcza i uśmiecha się krzepiąco. Chyba życzył mi powodzenia. Burmistrz zapowiada moje przybycie i potężne drzwi otwierają się ze skrzypieniem.
Uroczystość została zaplanowana do najdrobniejszego szczegółu, a ja stoję jak otępiała nie wiedząc co mam powiedzieć. Boże, ratunku! Co mam robić?!
Rozbrzmiewają głośne oklaski, ale nie słyszę innych oznak entuzjazmu, które towarzyszyły mi w Kapitolu, żadnych wiwatów, krzyków ani gwizdów.
Idę po zadaszonym tarasie, aż w końcu wychodzimy spod dachu i stajemy w intensywnym świetle słońca na szczycie wysokich, marmurowych schodów. Po chwili moje oczy przyzwyczajają się do jasności i widzę, że budynki wokół placu zostały obwieszone wielkimi flagami, które częściowo zakrywają zaniedbane fasady. Na placu tłoczą się widzowie, ale wiem, że to tylko drobna cząstka wszystkich mieszkańców dystryktu. U podnóża sceny jak zwykle ustawiono specjalny podest dla rodzin zmarłych trybutów. Nie mam odwagi na nich spojrzeć. Boję się.
Brawa cichną i burmistrz wygłasza przemówienie na moją cześć. Podchodzi do mnie mała, śliczna, ciemnoskóra dziewczyna i wręcza mi spory bukiet kwiatów. Kiedy odchodzi znów zostaję sama i nie wiem co mam robić. Zaczynam poruszać ustami jakby chcąc coś powiedzieć, ale nie mogę wydobyć z siebie słowa. bardzo cichym tonem ogłaszam tylko, że trybuci z Jedenastego Dystryktu byli dla mnie godnymi rywalami, z którymi nie miałam okazji się zmierzyć twarzą w twarz.
Stoję nieruchomo, czuję się przygnębiona i słaba, a tysiące oczu wpatrują się we mnie z uwagą. Zapada długotrwała cisza. Podchodzi do mnie Burmistrz Jedenastego Dystryktu osobiście gratuluje wybranej i prowadzi do środka Pałacu Sprawiedliwości. Żołnierze nie odstępują mnie na krok, to krępujące. Gdy mijam próg zatrzaskują się za mną drzwi i słyszę oddalające się dudnienie buciorów.
Haymitch, Effie i Alex w napięciu czekają przy ściennym ekranie, na którym widać tylko śnieg elektrostatycznego tła.
- Nieźle ci poszło. - pocieszają mnie.
- Fatalnie! - krzyczę na cały głos i wszystkie oczy na sali zwracają się w moją stronę. Nie przemyślałam tego gestu i zaczęłam się rumienić.
 - Chodź. - odzywa się Haymitch. - Czeka nas uroczysta kolacja.
Biorę prysznic najdłużej jak się da, w końcu jednak muszę wyjść i oddać się w ręce ekipy przygotowawczej, najwyraźniej całkowicie nieświadomej powagi sytuacji. Nie mogą się doczekać wieczornego przyjęcia, bo w dystryktach są uważani za sławy, a w Kapitolu prawie nigdy nie otrzymują zaproszeń na prestiżowe imprezy. W ogóle nie zwracam uwagi na to, co ze mną robią. W końcu jestem gotowa do wyjścia i spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Kapitolańska poczwara w wersji ubogiej. Jestem okropna, to, że jestem tu jest okropne.
"Przyjęcie" jest nie do zniesienia, nie mogę nic przełknąć, dziennikarze pytają mnie o wszystko, chcą żebym rozmawiała z innymi zwycięzcami z Jedenastego Dystryktu. Przed kamerą udajemy, że się szanujemy i jest wszytsko dobrze, ale kiedy tylko kamery się oddalają posyłają mi mordercze spojrzenia i patrzą się z wyższością. Nie przejmuję się tym. Nie zabiłam nikogo z Jedenastego Dystryktu, nie wiem o co im chodzi.
Na szczęście po zakończeniu wsiadamy do pociągu i wynosimy się stąd. 
 ______________________________________________________________________________
 Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale niedługo pojawi się kolejny. 



piątek, 15 marca 2013

Rozdział 34

Do południa wszyscy dotrą do naszego nowego domu w Wiosce Zwycięzców. Dziennikarze, kamerzyści, nawet Effie, do niedawna moja opiekunka, przyjadą z Kapitolu do Dwunastego Dystryktu. Inni też będą na mnie czekać. Personel, gotów spełniać wszystkie moje życzenia podczas długiej podróży pociągiem. Ekipa przygotowawcza, która upiększy mnie przed występami. Mój stylista i przyjaciel, Alex projektant fantastycznych kostiumów, dzięki którym przyciągnęłam uwagę publiczności Głodowych Igrzysk. 
Słońce wschodzi, więc i ja wstaję z łóżka. Bolą mnie wszystkie stawy, chwilowo straciłam czucie w lewej nodze, nie mogę unieść ręki i przeczesać skołtunionych włosów. To okropne. siedzieć w bezruchu z nadzieją, że za chwilę odzyskasz swoje ciało spowrotem.
Nie wiem czemu, dziś myślę o Gale'u. Chciałam aby stał mi się tak bliski, myślałam, że tak się stanie, ale on oddalił się ode mnie jeszcze bardziej. Wiem, że jestem dla niego przyjacielem z dawnych lat. Z dawnych, ponieważ teraz już nie mam co liczyć na to co było kiedyś. spacery po lesie, nocne polowania, wschód słońca, pełnia księżyca, wszystkie chwile razem. Wiem, że dziś liczy na mnie. O ile nie jest zajęty polowaniem z Katniss.
Odpędzam tę myśl pośpiesznie. Kiedy tylko pomyślałam sobie ile znów zobaczę rzeczy przypominających Kapitol robi mi się niedobrze i potrzebuję mieć coś przy sobie co pozwoli mi zostać tu w normalności. Wolałabym jednak kogoś, ale wiem, że dziś liczę tylko na broszkę z kosogłosem, która stała się moją domeną.
Słońce stoi już wysoko na niebie kiedy z niepokojem spoglądam przez okno wyczekując jakichkolwiek oznak przybycia Kapitolu do mojego domu. Nic nie zauważając spoglądam w kolejne okno wyczekując przybycia bliskiej mi osoby, która może teraz w jakiś sposób ukoić moje zmartwienia. Kolejna pustka. Aż serce kuje. Nikt poza Galem, Hazelle i Haymitchem mnie nie odwiedza. Ciocia codziennie chodzi na Ćwiek, do starych sąsiadów, znajomych ze Złożyska. A ja zostaję tu sama, bo nie mogę jeszcze pokonywać większych dystansów niż pokój - łazienka - mini studio i spowrotem. Ta samotność mnie zabija. Nigdy nie byłam sama. Zawsze było mnie wszędzie pełno. Chodziłam, biegałam, tańczyłam, śpiewałam, żartowałam, rozmawiałam. A teraz? Blada, bez życia, chuda, zachrypnięty głos, potargane włosy. Mój blask w oku już dawno znikł i nie wiem czy kiedykolwiek powróci. Jedno co wiem na pewno: Igrzyska zabrały mi duszę. Tęsknię za tobą. 
Widzę jak w stronę domu zmierza ciocia, która miała przyprowadzić Haymitcha. Domyślam się, że wyprowadził ją z równowagi i dlatego idzie sama, a tuż za nią chwiejnym krokiem kroczy lekko pijany Haymitch.
Niech czas się zatrzyma.
Słyszę za plecami kłótnię cioci i Haymitcha, jednak są na tyle cicho, że nie wiele słyszę. Normalnie kłócą się bardzo głośno, ale dziś pewnie nie chcą mnie denerwować.
Trąbią samochody, ludzie witają się hałaśliwie, trzaskają drzwi. To może oznaczać tylko jedno: zjawiła się moja ekipa przygotowawcza. Najwyższy czas, żebym znów ubrała się w niecodzienny uśmiech.
Wszystko migocze mi przed oczami kiedy Lola, Lewis i Nate biegną do mnie ściskają mnie, a potem krzyczą, ze dopuściłam się do takiego stanu. Dobrze, że nie mogą zobaczyć mojego stanu emocjonalnego. Wtedy by się załamali. Nie rozumiem zbyt wiele z ich bełkotu. Widzę tylko jak bardzo się zmienili. Wyglądają jak kolorowe świecidełka na paznokcie. Mienią się we wszystkich kolorach. Boli mnie od tego głowa.
Całują mnie i sadzają na krześle w sypialni. Trajkoczą bez przerwy, nie zwracając uwagi na to, czy ich słucham. Kiedy Lola koryguje moje brwi, Nate robi tipsy, Lewis wmasowuje paskudztwo we włosy, dowiaduję się wszystkiego o Kapitolu. Igrzyska okazały się prawdziwym przebojem, od ich zakończenia nie wydarzyło się nic godnego uwagi, i ludzie z niecierpliwością wyczekują mojego przyjazdu. Chcą żebym śpiewała. Prycham na ich słowa i śmieje się z pogardą.
- Niech oddadzą mi duszę. - mamroczę po cichu, leczy wystarczająco głośno, aby moi przyjaciele usłyszeli to i spojrzeli się na siebie ze zdziwieniem.
Wkrótce brwi mnie pieką, mam gładkie i jedwabiste włosy gotowe do polakierowania sztuczne paznokcie. Jak rozumiem, ekipa otrzymała polecenie przygotowania wyłącznie moich dłoni i twarzy. Z palety kolorów dobranych przez Alexa wnioskuję, że mam wyglądać seksownie i kobieco, a nie niewinnie i dziewczęco.
Kiedy zauważam Alexa od razu odżywa we mnie nadzieja. Wygląda jak zawsze. Ma skromny strój, ale dużo dodatków. Nie przesadzał też z makijażem. Nareszcie Alex!
Dobrze gawędzi mi się z Alexem. Ostatnio sporo rozmawialiśmy przez telefon, który otrzymałyśmy razem z domem. To trochę bez sensu, bo nie znamy prawie nikogo, kto miałby telefon.
Alex przechodząc do sedna sprawy mówi o moim talencie, który muszę zaprezentować. Talent to zajęcie, na
którym mam się skupić, ponieważ nie muszę pracować w szkole ani w branży przemysłu typowej dla dystryktu. Mogłam sobie wybrać cokolwiek, o czym warto by opowiadać podczas wywiadów. Jest to oczywiście śpiew. Kiedy o tym mówię ściska mnie w żołądku uczucie przykrości. Od dawna nie śpiewałam, nie sprawia mi to już przyjemności. to raczej jak obowiązek. Wkładam luźne spodnie i czerwoną koszulę od Alexa. Chcą zapiąć ją pod szyję dostaję po dłoniach, a Alex grozi mi palcem.
- Jesteś seksowna kobietą. Zostaw coś dla widzów. - zapewnia mnie. Nie czuję się z  tym dobrze, ale to w końcu Alex. On wie co mam robić.
W tej samej chwili zjawia się Effie Trinket. Jak zwykle "zapracowana" ledwo zwraca na mnie uwagę.
- Pracujemy zgodnie z planem! - przypomina wszystkim i całuje mnie w oba policzki, jednocześnie przywołując machnięciem ręki ekipę telewizyjną. Potem nakazuje mi zająć miejsce. Tylko za sprawą Effie nigdzie się nie spóźnialiśmy w Kapitolu, więc usiłuję posłusznie wykonywać polecenia. Skaczę z kąta w kąt jak marionetka, bolą mnie stawy, kości i kręgosłup. Dźwiękowcy nagrywają, jak dziarsko podśpiewuję pod nosem i kiedy śpiewam wyraźnie dla publiki. Później wmontują mój głos do filmu. Na koniec zostaję wyrzucona z mini studia, żeby kamerzysta mógł spokojnie zarejestrować wszystkie urządzenia, które służą mi do montowania piosenek.
Uświadamiam sobie, że Alex usiłuje narzucić mi płaszcz na ramiona, więc podnoszę ręce. Wyczuwam grube futro po zewnętrznej i wewnętrznej stronie otulającego mnie palta. Nie należało do żadnego znanego mi zwierzęcia. Wkładam na głowę idealnie pasującą czapkę, a do tego rękawiczki. Muszę teraz wyjść na śnieg i mróz. Nie jestem pewna czy nie dostanę ataku histerii, albo nie zamuruje mnie całkowicie.
Alex wpina mi broszkę z kosogłosem i dodaje krzepiąco.
- To na szczęście. Dasz radę.
Effie Trinket jest tuż obok i klaszcze.
- Proszę o uwagę! - woła. - Przystępujemy do pierwszych zdjęć na dworze! No dobrze, Rosie, szeroki uśmiech i do dzieła. Nie musisz nic mówić, chyba, że chcesz.
Dosłownie wypycha mnie za drzwi. Przez chwilę niewiele widzę, bo śnieg rozpadał się na dobre. Zamarzam znów czuję się jak kostka lodu. Mam nadzieję, że kamera nie zauważyła tego, ponieważ podchodzi Alex i zagaduje mnie. Łapie śnieg w ręce, wskazuje siedzące ptaki na drzewach.
Później Haymitch. Podchodzi, całuje mnie w policzek, pyta jak się miewam, a potem zostaję sama. Sama przed kamerą.
Przez resztę dnia jestem jak w transie. Na dworcu żegnamy się ze wszystkimi, pociąg odjeżdża. To tylko Tourne, a czuję się jakbym znów jechała na Igrzyska. 

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 33

Często odwiedza mnie Haymitch. Czasem kiedy przychodzi jest lekko pijany, ale to tylko sprzyja naszemu dobremu humorowi. Wobec mnie jest bezwzględny. Nie pozwala mi się wylegiwać, ale karze dużo chodzić. Wiem, że robi to z troski o mnie, w końcu jestem jego jedynym "pupilkiem zwycięzcą". Często mi przypominam, że nie jest już moim mentorem, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia.
W przeciągu miesiąca mogłam już samodzielnie chodzi, oczywiście tempem żółwia. Z chodzenia po schodach miałam jeszcze spory kłopot, dlatego dolna cześć mojego domu była odwiedzana przez mnie bardzo rzadko. Za to całymi dniami przemierzałam piętro. Ogromna garderoba, cztery duże pokoje, a w każdym z nich osobna łazienka. Korytarz nie był prostokątny, ale przypominał okrągły hol. Bardzo duży. Jednak pomieszczenie, które najbardziej przypadło mi do gustu to pokój nagraniowy. Moja własne małe studio. Ciągle uczyłam się jak działają poszczególne urządzenia, a było ich tu bardzo dużo!
Gale też mnie odwiedzał, próbował wyciągać na spacery do lasu, ale ja odmawiałam. Nie miałabym szansy przejść przez grodzenie w takim stanie. Z resztą nawet nie ważyłam się wytykać nosa na dwór, bo kiedy tylko czułam zimny wiatr od razu wszystko wracało. Wszystkie wspomnienia, złe chwile. Miałam tego już nadto zwłaszcza, że prawie każdej nocy śniły mi się koszmary. Z początku nie były straszne, ale później zaczynało się prawdziwe piekło. Nie spałam po nocach i zasypiałam dopiero wraz ze świtem. Czasami przez to zachowywałam się ja zombie. Zamyślona, smutna, nieobecna. Ludzie mogli do mnie krzyczeć, potrząsać mną, a ja i tak nie reagowałam choć dobrze wiedziałam czego chcą.
Minął kolejny miesiąc, a ja po raz pierwszy wyszłam na dwór. Zrobiłam to po prostu aby gale w końcu dał mi z tym spokój.  Była już jesień. Liście opadały z drzew, zachód słońca był piękniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Chciałam obserwować go z mojej polany poza granicą dystryktu, ale schylanie się wciąż było nie lada wyzwaniem, nie miałam co o tym marzyć. Gale musiał zadowolić się zwyczajnym spacerowaniem po Wiosce Zwycięzców. Teraz chyba bardziej się zżyliśmy. Często tak myślałam, ale zmieniałam zdanie kiedy Gale opowiadał co robił z Katniss, gdzie byli, co upolowali. Nie byłam zazdrosna, chodziło o te opowiadania. Powinien się domyślić, że tęsknię za tym co było przed Igrzyskami. Wtedy to my chodziliśmy razem i polowaliśmy, teraz tylko on i Katniss. Tęskniłam za tym. Ale to było do przewidzenia, że nawet jeśli wygram w Igrzyskach moje życie już nigdy nie będzie takie jak przedtem.
Minęły kolejne dwa miesiące. W tym czasie mój stan jeszcze bardziej się poprawił, ale to wciąż nie było to. Bałam się, że już nigdy nie wrócę do dawnej sprawności. Teraz już całkowicie nie wychodziłam z domu. Spadł śnieg, a ja przy najbliższym kontakcie z nim robiłam się cała sparaliżowana. Nie od zimna. Od nadmiaru przeżyć. Nagrałam za to jedną, treściwą piosenkę z pewnością nie skierowaną do mieszkańców Kapitolu. Oni byliby zbyt dumni, aby czuć się tak jak ja w tej piosence.
Wiedziałam, że wielkimi krokami zbliża się Tourne Zwycięzców. Nieustannie przypominał mi o tym Haymitch, ale ja próbowałam jak najdłużej o tym nie myśleć.Tak, to prawda lubię być w centrum zainteresowania, ale kiedy śpiewam, tańczę, coś mówię, robię, a nie kiedy opowiadam o igrzyskach.
Tourne rozpoczyna się równo pół roku po zakończeniu igrzysk i pół roku przed rozpoczęciem następnych.
W ten sposób Kapitol strategicznie podtrzymuje atmosferę grozy i nieuchronności, a my, mieszkańcy dystryktów, mamy obowiązek rok w rok przypominać sobie, że rządzi nami żelazną ręką, a na dodatek zmusza nas do urządzania uroczystości z tej okazji. W tym roku to ja będę gwiazd widowiska. Będę jeździć od dystryktu do dystryktu, występować przed tłumem ludzi, którzy w duchu mnie nienawidzą, spoglądać z góry na twarze członków rodzin zabitych przeze mnie osób. Gdybym miała wybór nigdy bym nie wyruszyła w Tourne. Dwa miesiące, mam dwa miesiące, myślę z niepokojem.
___________________________________________________________________________
Piosenka, które pasuje do moich wyobrażeń:
Katy Perry - Firework
http://www.tekstowo.pl/piosenka,katy_perry,firework.html
spójrzcie na polskie tłumaczenie

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 32

Było mi duszno, wszystko wirowało i jedno dręczące pytanie. Czy umrę zanim przytulę ciocię, zanim poczuję cudowny zapach dymu, który osiadł na koszuli Gale'a, zanim usłyszę rytmiczne bicie serca, które znam na pamięć, zanim dotknę bosymi stopami trawę na polanie w lecie.
Pochylało się nade mną chyba z piętnaście osób. To przez to było tak duszno. Wszystkie te twarze rozpoznawałam, ale widok akurat tych nie zadowalał mnie. Krzyczeli coś nie zrozumiale, potrząsali moją głową, dotykali rannych nóg. Miałam nadzieję, że kamery nie kręcą dalej tego. Wyszłabym na zwyciężczynie niezdarę, a wolę zachować twarz przynajmniej przed Kapitolem.
Myślałam, że byłam przytomna, ale tak na prawdę było to tylko chwilowe przebudzenie. Teraz znajdowałam się w dużym pokoju. Był cały pomalowany na kolor beżowy, a na ścianach widniały pojedyncze rubinowe kwiaty wysadzane kamieniami. W całości był ładnie umeblowany, szafki, stoliki, mały stół i dwa eleganckie krzesła. Duży ekran, i kilka urządzeń, którym musiałabym się przyjrzeć żeby je sprecyzować. Nikogo przy mnie nie było, ale słyszałam kilka osób, których głosy mieszały się. Chyba znów trafiłam do Kapitolu. Och, za jakie grzechy?!
Lekko unosząc głowę widziałam zza okna zachodzące słońce przysłonięte drzewami. Drzewami, powtarzam w myślach. Wpatruję się w zachodzące słońce i widzę, że nie jest sztuczne w obliczu budynków i dymu fabryk. Gdzie jestem? Czy to możliwe, żeby to był mój... dom? Wiedziałam, że jeśli zwyciężę czekać będzie tu na mnie nowe miejsce zamieszkania, ale czy jest możliwe żeby było aż tak śliczne?
Słyszę jak ktoś wchodzi po schodach. Z niecierpliwością czekam aż postać ukarze się w drzwiach. Drzwi się otwierają i zagląda do nich znajoma twarz. Tak długo wyczekiwana, tak upragniona, ta najważniejsza!
- Rosie! - krzyczy drobna kobieta i rzuca się biegiem w moją stronę. Chcę wstać i wybiec jej na spotkanie, ale nie mam siły nawet drgnąć ręką. Podchodzi do mnie, widzę jak łzy spływają jej po policzkach. Całuje mnie kilkakrotnie w oba policzki trzymając je w drobnych spracowanych dłoniach. Ja też płaczę. Czekałam na te spotkanie odkąd usłyszałam swoje imię w dniu dożynek, jednak miałam świadomość, że nigdy może nie nastąpić, Opowiadamy sobie jak bardzo obie tęskniłyśmy za sobą, nie mogę uwierzyć, że to wszystko nie jest fikcją. Mówi o tym jak Gale pomagał jej się nie załamać w chwilach kiedy prawie umierałam. Widzę, że jest sporo chudsza i ma zapadnięte policzki. To na pewno ze stresu. Pytam co się ze mną stało na placu. Opowiada jak burmistrz nieumyślnie poklepał mnie po plecach, a wtedy o mały włos nie przewróciłam się. Podczas tego wyczynu musiało mi popękać kilka szwów, mówi, że z pomocą przyszła pani Everdeen, która spowrotem zaszyła je.
Siedzimy tu już dłuższy czas. Czasem dużo mówimy, a czasem milczymy ciesząc się swoją obecnością. Ciocia chce wiedzieć wszystko, a więc opowiadam o wszystkim od samego początku z drobnymi szczegółami. Opowiadam o przybyciu do Kapitolu, nagrywaniu piosenek, Alexie, mojej grupie przygotowawczej, szkoleniach, o dziwnie wyglądających ludziach. Wspominam o wszystkich występach przed kamerami, Caesarze Flickermanie, o uroczystym bankiecie, i koronacji zwycięzcy. Wszystko wydaje się być takie nieprawdopodobne, ale jest szczerą prawdą.  Przyznam, że nigdy tak nie tęskniłam za kimś jak podczas Igrzysk za ciocią.
Teraz ja przejmuję pałeczkę i zaczynam zadawać pytania. Oczywiście na pierwszy ogień idzie pytanie o Gale'u.
- A jak... co z Galem? - zaczynam niepewnie.
- Wszystko w porządku, to dzielny chłopak. Nie ukrywam, że też był wstrząśnięty oglądając Igrzyska.
- Musisz mi go koniecznie niedługo przyprowadzić. - oświadczam z ulgą w głosie. Zrobiło się ciemno, a moje powieki całkowicie opadały z sił. Poprosiłam ciocię, aby zgasiła światło i poczekała ze mną aż zasnę. Była bardzo ucieszona, że jest mi teraz tak niezbędna.
Rano przebudziłam się jeszcze bardziej obolała niż wczorajszego wieczoru. Teraz nie mogłam, nie tylko ruszać rękami i nogami, ale również przewracać oczami, przełykać ślinę. Miałam nawet problemy z braniem głębszych oddechów, ponieważ czułam ucisk na klatce piersiowej. W całym domu było cicho i nie wiedziałam czy mam zawołać ciocię, czy nie. Może wyszła na dwór, lub robi coś ważnego. Po dłuższym czasie postanawiam jednak zawołać. Przez chwilę nie słyszę nic, a później głośny tupot. Ktoś wchodził po schodach. Szybko pokonał odległość dzielącą schody i pokój, w którym się znajdowałam jakby bywał tu już wcześniej. Drzwi otworzyły się, ale nie stała w nich ciocia. Był to Gale.
Chwilowo znieruchomiałam widząc go, ale zaraz potem z moich ust wydarło się ciche westchnięcie i szeroko uśmiechnęłam się. Podbiegł do mnie i złapał delikatnie za rękę przyciskając ją do swojego policzka. Znów czułam, że żyję, że odzyskuję mowę, że wraca mi czucie w rękach i nogach, po chwilowej utracie.
- Zamordowałbym Cię gdybyś umarła. - mówi i od razu wywołuje tym jeszcze szerszy uśmiech na mojej twarzy.  - Jak się masz? - dodaje z troską w głosie.
- Nieźle, dziś już chyba dużo lepiej. Jak wypadłam wczoraj?
- Szczerze czy po przyjacielsku? - pyta z łobuzerskim uśmiechem. '
- Szczerze. - również się uśmiecham.
- Okropnie! Ległaś na ziemię jak wieloryb, a wszyscy rzucili się na Ciebie jak głodne piranie. - mówi o oboje śmiejemy się. - Teraz możemy się z tego śmiać, ale wczoraj nikt by nawet nie odważył się otworzyć ust. - wzdycha. - Tak w ogóle to chciałem Ci pogratulować...
- Gale chociaż Ty sobie daruj! - przerywam mu.
- Że potrafisz się nie ruszać nawet jak ktoś rzuca Ci nożem w nogę. - dokańcza.
- To wielka sztuka, trenowałam to latami. - ponownie wybuchamy śmiechem.
- Dobrze, że jesteś.
Zapada cisza. Nie taka niezręczna, tylko taka swojska. Oboje mamy sobie tyle do powiedzenia, ale wolimy nacieszyć się napierw swoją obecnością. Będziemy mieli na to mnóstwo czasu.