piątek, 29 marca 2013

Rozdział 45

Siedemdziesiąte Trzecie Głodowe Igrzyska uważam za otwarte. W myślach wciąż słyszę te słowa choć nie zostały jeszcze wypowiedziane. Przeraża mnie myśl kolejnej dwójki uczestników, może to będą moi znajomi, albo przyjaciele? Już za kilka godzin się o tym osobiście przekonam.
Dziś nie wyglądam tak jak rok temu. Dziś moje oczy pozbawione zalotnego błysku, moje włosy poczochrane. Nawet warstwa makijażu nie może ukryć blizn na szyi i twarzy. Kiedy patrzę na swoje odbicie w lustrze mam ochotę je zbić, albo rozpłakać się. Czy tak wyglądają szczęśliwi zwycięzcy? Nigdy w życiu. Tak wyglądają stare kobiety zmęczone swoim podłym życiem w Dwunastce. Jedyne co mnie od nich różni to zwiewna różowa sukienka przysłana od Alexa z Kapitolu. Na pewno była droga, choć czuję się jakbym miała na sobie zwykłą szmatę. W moich oczach również tak to wygląda. Różowe pantofelki do kompletu strasznie mnie uwierają i są za wysokie. Wszystkiego mi się odechciewa.
Wczoraj prosiłam Haymitcha, aby zbytnio się nie upił. To może i było zabawne, ale stało się nieestetyczne.
Ogromne pochwały od cioci, uściski, całusy, przytulanie, wymuszone uśmiechy. To wszystko. Teraz pora udać się na Plac przed Pałacem Sprawiedliwości. Choć zostałam tysiące razy wycałowana i pożegnana przez ciocię to i tak odprowadza mnie tam. Przez prawie dwa miesiące nie byłam na dworze. Oślepia mnie światło letniego słońca, ziemia wydaje się być nieprzyjemnie nierówna, co również utrudnia mi chodzenie, a dodatkowe stare rany na nogach dają o sobie znać. Wszystko dziś zwróciło się przeciwko mnie?

Dyskretne przywitanie z Effie, krótka rozmowa z burmistrzem, hymn Panem, przemówienie burmistrza i to wszystko dla kamer, bo przecież najważniejsze jest samo losowanie nowych trybutów. Ściska mnie w brzuchu, kręci mi się w głowie i modlę się tylko abym nie dostała zaraz krwotoku z nosa. Kto tym razem, kto będzie następna ofiarą śmiercionośnej zabawy? Widzę znajome twarze stojące przed placem, kilka z nich rozpoznaje nawet bardzo dobrze. Nie mogę na nich patrzeć. Nie chcę nawet o tym myśleć, że ktoś z nich będzie przezywał to co ja. Albo nawet coś o wiele gorszego.
Burmistrz kończy przemówienie, radosna i zadowolona Effie wstaje i mówi swoja kwestię. Czyli to samo co każdego roku używając tylko innych określeń. Następuje kolej losowania. Z przerażeniem i bólem zaciskam dłonie na ramionach krzesła. Nie mogę na to patrzeć, ale widzę, jak drobna ręka Effie ubrana w złoto różową rękawiczkę i tonę biżuterii zanurza się w szklanej kuli i losuje dziewczynę. Gdyby nie to, że obserwują mnie kamery zasłoniłabym uszy i nigdy ich nie odsłoniła, żeby tylko nie usłyszeć przypadniem nazwiska następnego trybuta.
- April Sanet! - wypowiedziała dźwięcznie Effie. Nie wiem skąd w jej słowach tyle radości.
Przez krótka chwile wszyscy potencjalni kandydaci zamarli w miejscu, lecz już po chwili widać było ulge na twarzy niektórych. Nie wiedziałam kim jest dziewczyna o imieniu April. Chyba jej nie znałam, przynajmniej nie z nazwiska. W jednym miejscu ludzie zaczęli odsuwać się od drobnej dziewczynki jakby miała ich pozabijać. Poczułam dziwny ucisk w sercu, rok temu ludzie odsuwali się tak ode mnie. Dziewczyna z załamana miną lekko wychyliła się poza szeregi, a chwilę potem przejęli ją Strażnicy pokoju, którzy prowadzili ją prosto do Effie. Kapitolańska kobieta nie ukrywała, że czeka tam na nią z niecierpliwością. Wzrok dziewczynki mniee przeraził, oczy miała w bardzie deszczu. To nie był zwykły niebieski, czy błękitny, to deszcz. Jednak mina i wyraz twarzy z jakim patrzyła się na garstkę ludzi po mojej stronie mógłby mnie zamrozić.
Effie prosi o wielkie brawa dla April, lecz nikt nie klacze, a kilka osób w przeciwieństwie do próśb Effie unosi się gorzkim płaczem. Pora na chłopca. Teraz serce bije mi jeszcze bardziej. Gale, Peeta, chłopcy ze szkoły, ze Złożyska.Czy Effie nie wylosuje jednego z nich.
- Joe Arlerton!
Kojarzę go. Ma może z 15 lat. To kolega Peety i chodź rozmawiałam z nim tylko jeden raz w życiu czuje się jakbym właśnie traciła przyjaciela. Patrzę na dwójkę trybutów i widzę jak podaja sobie ręce. nie widzę April, ani Joe. Widzę Rosie i Jacksona. Widzę jak odtrącam rękę Jacksona, widzę jego śmierć. Widzę coś czego w życiu nie widziałam. Ponownie patrzę na dwójkę dzieci. Nie wyglądają jak zabójcy, ale jak zakochane szczeniaki. Czemu los rozdziela dwójkę potencjalnych przyszłych kochanków?  Okrutne. Dam uciąć sobie rękę, że się nie znają, ale gdyby los był łaskawy i połączył ich razem byliby chyba nieźle dobraną parą.
Kiedy wybudzam się z zamyśleń widzę zwróconą kamerę w moją stronę. Trybuci zniknęli, tłum się rozchodzi, człowiek operujący kamerą kończy ujecie. To tyle. Wciąż siedzę na krześle i mocno zaciskam palce na drewnianych ramionach krzesła. Co się właśnie stało? Miałam jakąś wizje, czy dziwny sen? Nie mogę się podnieść, całe moje ciało jest sparaliżowane, a policzki mokre jakby przed chwilą podał na nie deszcz.
- No skarnie, przyzwyczajaj się. - sczepcze Haymitch obojętnie i odchodzi.
- Co? Przyzwyczajaj? Ty nie masz uczuć? Widziałeś ich? - krzyczę nadal ze łzami, ale on nawet nie odwraca się żeby mi odpowiedzieć. - Kłamca! Kłamca i tchórz! - ponownie opadam na krześle, z którego jeszcze chwilę temu zerwałam się gwałtownie. Nie mogę sobie uzmysłowić zasad tej gry, w którą sama byłam wplatana, a teraz również sama w nią gram.
- Ej Rosie, daj spokój nic na to nie poradzisz. - słyszę delikatny głos Gale'a. Niewiele myśląc rzucam się mu na szyję dalej zapłakana.
- Widziałeś to? Przecież to nie jest... ludzkie.  Co oni... Co oni w ogóle...
- Uspokój się, nic na to nie poradzisz. - głaszcze mnie czule po włosach.
Nie mogę się uspokoić, ale przynajmniej stwarzam takie pozory, aby Gale nie przejmował się mną.
- To nie Twoje Igrzyska, jesteś im tam tylko po prostu potrzebna. - zaczynam kręcić głową, a łzy znów napływają mi do oczu.
- Nie Gale, one nigdy się nie kończą. Gdybyś wiedział... - tu urywam swoją wypowiedź. Nie chce mu mówić o liście sprzed dwóch miesięcy, o ostrzeżeniach Haymitcha, o tym jak Igrzyska bardzo nas od siebie oddaliły. - Nie wiesz. Nigdy pewnie nie będziesz wiedział.
- To mi opowiedz. - prosi.
- Najpierw sama muszę się wszystkiego dowiedzieć, tylko mi nie ma kto tego opowiedzieć.
Kolejna godzinę, którą nowi zawodnicy mają na pożegnaniu się z rodziną, spędzamy razem. Chyba nadrabiamy te dwa miesiące, podczas których ciocia kryła mnie i robiła wszystko żebym tylko nie wyszła na dwór. Robiła to wszystko na moją prośbę i wiem, że sama najchętniej wyrzuciłaby mnie za drzwi rankiem i dokładnie je zamknęła, otwierając dopiero wieczorem. Ten świat nie jest dla mnie. Z pewnością nie w tych czasach.

niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 44

Od dwóch tygodni regularnie bywałam na Ćwieku. Chodziłam z ciocią na spacery, pozwoliłam sobie nawet na odwiedzenie piekarni Mellarków. Strasznie stęskniłam się za tym  blondwłosym chłopakiem, który często odprowadzał mnie po szkole do domu. Tak, powoli zaczynało być jak dawniej. Jednak noce wolałam spędzać w lesie, gdzie zawsze spotykałam Gale'a. Nocne przemyślenia powodowały masę sennych koszmarów, to było najokropniejsze. Właśnie tego nie mogłam zrozumieć. Im bardziej stawałam się taka jak kiedyś, tym bardziej koszmary przypominały i o tym co przeżyłam na arenie i ogólne emocje związane z igrzyskami. To był teraz jedyny koszmar na jawie. Przynajmniej dla mnie.

Tego ranka miałam razem z ciocią iść na Ćwiek. Chciała kupić kilka rzeczy. Nie wnikałam.Kiedy miałyśmy już wychodzić zauważyłam, ze na stoliku koło kwiatów leży list w purpurowej kopercie.
- Co to? - spytałam.
- Ach no tak! Zapomniałam. Do Ciebie. Dziś przyszedł jakiś człowiek z polecenia burmistrza i przyniósł to.
- To idź już, a ja za chwilę Cię dogonię.
Kiedy tylko ciocia wyszła rzuciłam się na piękna kopertę. W pośpiechu rozerwałam ją, a moim oczom ukazała się skromna karteczka z jakąś informacja zapisana drobnym druczkiem. Od razu zabrałam się do czytania.
Rosie,
Miło i nieoczekiwanie ślę Ci tę wiadomość. Dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania w Kapitolu. Kiedy znów się spotkamy mam dla Ciebie niesamowitą niespodziankę. Sporo było do przemyślenia i wiem, że oboje dobrze wykorzystaliśmy damy nam czas. Do zobaczenia niedługo.
     Coriolanus Snow           

List od prezydenta Panem? Czy może ktoś sobie żarty robi? Pisze tak do wszystkich zwycięzców dając im znać, że o nich pamięta, czy co? I o co w tym w ogóle chodzi. 
Obiecałam cioci, że niedługo ją dogonię, ale już chyba nie zdążę. Siedzę wtulona w miękką kanapie i powoli słowo po słowie czytam list. Po dziesięciokrotnym przeczytaniu tekstu znam go już prawie na pamięć, ale dalej nie wiem o co w nim chodzi. A  może w ogóle nie powinnam się tym przejmować? Nie wiem. Ale jeśli każdy zwycięzca otrzymuje taką wiadomość to z pewnością Haymitch też dostałby taką. Powinnam iść z tym do niego. Jego dom jest stosunkowo niedaleko więc droga zajmuje mi około trzech minut. Już w wejściu czuję odór alkoholu, widzę przeogromny bałagan, wszędzie walające się ubrania, przedmioty. W salonie oparty o kant stołu siedzi nieprzytomny Haymitch. Nie wiem czy zemdlał, czy śpi. Nigdy nie sprawdzałam tego, ponieważ zawsze śpi z nożem zaciśniętym w pięści. Zawsze oblewam go zimną wodą, wtedy on wstaje i zdezorientowany wymachuje nożem na wszystkie strony. Kiedy po chwili orientuje się, że to tylko ja znów powraca do poprzedniej pozycji cicho klnąc pod nosem oczywiście w moim kierunku.
- Haymitch, spójrz na to. - podsuwam mu kawałek papieru prawie pod nos, ale on i tak nie chce na niego spojrzeć i dalej próbuje zasnąć. - Haymitch, to z Kapitolu, zobacz. - na te słowa nieco się ożywił, ale nadal nie do końca. Jest nieco pijany więc daruję mu ślamazarne ruchy. Kiedy czyta list co chwila marszczy czoło i robi zdziwione miny. Na koniec odkłada papier na szklany stolik i przeszywa mnie wzrokiem z góry na dół. Nie wiem o co mu chodzi. 
- Przekichałaś sobie. - zaczyna.
- Co?
- Po jaką cholerę zrobiłaś się taka ładna? - pyta dość poważnie. 
- Nie wiem o czym Ty mówisz. 
- A Finnick Odair mówi Ci to coś? 
- No tak, on...
- On. Symbol seksu, najprzystojniejszy z wygranych, który poddał się Snow'owi. Każda kobieta marzy choćby o jednej chwili spędzonej z nim.
- No i?
- Przywitaj się z jego damską wersją. - przez chwilę się zastanawiam i nie mogę się połapać. 
- Czyli Kapitol uznał mnie za...
- Najbardziej atrakcyjną zwyciężczynie. Tak mi się wydaje. 
- I tyle? 
- Ładna to ty jesteś, ale głupia jak nie wiem co. Nie rozumiesz? - pyta już zdenerwowany. Łapie mnie za ramię i wyprowadza z domu. Kiedy jesteśmy już kilka metrów od niego znów zaczyna mówić. - Snow sprzedaje Finnicka jako żywą atrakcje za niewyobrażalne pieniądze. Każda kobieta o nim marzy więc za niego płacą. Ty jesteś następna. Będzie Cię chciał sprzedawać jak dojną krowę, a twoi "kupcy" będą mogli z Tobą robić co zechcą. A jak się sprzeciwisz to zabije wszystkich, na których Ci zależy. Wszystkich - powtarza już dużo łagodniej. Teraz w jego oczach widzę współczucie i troskę. Chwilę zajmuje mi przetrawienie nowych informacji aż w końcu dociera do mnie sens tego listu.
- To dlaczego Finnick się nie sprzeciwi? 
- Bo najwyraźniej zależy mu na rodzinie. - odpowiada jakby to było oczywiste. W sumie jest oczywiste. 
- A ja? - pytam zachrypniętym głosem mocno przejęta. 
- Decyzja należny do Ciebie. Napisał do zobaczenia niedługo. W Kapitolu z pewnością będzie oczekiwał Twojej odpowiedzi. - nie moge tego przyjąć do siebie to... to okropne i obrzydliwe. Co ja mam zrobić? Odwracam się na pięcie i z łzami w oczach kieruję się w stronę domu.
- Rosie, jak zdecydujesz się odmówić to lepiej przed wyjazdem pożegnaj się z ciotką, bo możesz już jej nie zobaczyć. - w tym zdaniu nie usłyszałam krytyki czy drwiny, tylko ból i współczucie. 
Boże, za niecałe dwa miesiące dożynki i znów będę w Kapitolu. Co ja mam zrobić w ty czasie? Co ja mam zrobić? Nie wiem, już o nic teraz nie walczę, bo czuję, że cokolwiek bym nie zrobiła i tak przegram.

Rozdział 43

Rankiem bez słowa wyszłam z domu. Skoro już oswoiłam się z codziennością chciałam przynajmniej w swoich oczach poczuć się osobą, którą byłam kiedyś. Nie muszę tego udowadniać ludziom. Tylko sobie. Idąc przez Złożysko modliłam się aby nikt znajomy mnie nie zaczepił. Nie chciałam z nikim rozmawiać, opowiadać wszystkiego. Modliłam się też aby nie spotkać Gale'a. Nie chciałam się z nim w ogóle widzieć. Nie teraz. Chciałam na chwilę powrócić do dawnego życia, przez chwilę poczuć się sobą. Chciałam dziś poprosić o klucz do starego domu, ale wiedziałam jak się tam dostać bez niego. A poza tym nie chciałam się teraz dzielić z nikim moją tajną kryjówką. Kryjówką przed światem.
Dziwnie się czuję wchodząc tu. Tyle lat, tyle wspomnień. Jest tu tak pusto, nie na obrusu na stole, nie ma kwiatów na oknie, wszystko przykryła cienka warstwa kurzu. Nie mogę się tu odnaleźć, ale kiedy idę wzdłuż kuchni podłoga znajomo skrzypi. Tak, to ten dźwięk, którego tak bardzo nienawidziłam kiedy wymywałam się nocą do lasu. Delikatnie osuwam się na ziemię i głaszczę wytarte stare deski, za którymi tak tęskniłam. Powstrzymuje łzy, ale wiem, że to bez sensu. Teraz czuję jak powoli coś we mnie drga. Jakby mała pustka została na chwilę przysłonięta wspaniałymi wspomnieniami. Szkoda, że tylko przysłonięta, a nie wypełniona. Delikatnie wstaję i kieruję się w stronę mojego dawnego pokoju. Za każdym krokiem stopy przytrzymuję jak najdłużej na podłodze pozwalając podłodze skrzypieć ile tylko zechce. Delikatnie otwieram drzwi. One również witają mnie delikatnym skrzypnięciem. Na moim łóżku nie ma pościeli, na stoliku nie leżą kartki i ołówki, również nie ma kwiatów na parapetach okiennych. Ta sama pustka, która jest teraz we mnie. Ta sama. Otwieram wszystkie szafki, aby sprawdzić czy nic się w nich nie zapodziało. Cokolwiek co mogłoby mi zając chwilę czasu i jeszcze bardziej zasłonić pustkę w sercu. Nic, nie ma tu zupełnie niczego. Siadam na miękkim materacu łóżka, nie wiem ile czasu tu siedzę, nie liczę tego, ale wiem, że z każdą minutą zamiast czuć się lepiej, wracać do siebie, jeszcze bardziej oddalam się od siebie.
Czuję, że o czymś zapomniałam. I kiedy spoglądam na sporą szafkę przy oknie, przypomina mi się co zawsze tu chowałam prze uporczywymi myszami. Delikatnie otwieram ją i moje oczy znów zalewają łzy. Jest tu to na co liczyłam. Kartki z nutami, mnóstwo kartek. Wyciągam je pojedynczo ciesząc oczy każdą narysowaną kreską, każda nutką. Odkładam ten spory stos papieru i wyciągam ręce po coś jeszcze cenniejszego. Coś co należało do mnie i mojego taty. Nasza stara, dobra gitara. Nie wiem skąd ją zdobył, nie pamiętam już melodii jakie na niej grał, ale moje dłonie doskonale pamiętają każdy akord jakiego mnie nauczył. Nie umiem ich nazwać, ale umiem je zagrać. Dźwięk instrumentu jest teraz troszkę stłumiony, skrzypiący, ale nadal niesamowity. Ustawiam odpowiednio struny i już jest prawie jak dawniej. Kantem koszuli oczyszczam gitarę z kurzu. Jestem zła na siebie i jest mi przykro, że po śmierci taty tak bardzo zaniedbywałam moje zdolności gry. Na szczęście nadal pamiętam wszytko tak jak dawniej kiedy sam mnie wszystkiego uczył.
Spisane na kartkach słowa i grana przeze mnie melodia tworzą teraz jedną całość. Sporo czasu mi to zajęło. Słońce powoli zaczyna zachodzić więc czas wracać. Chyba odnalazłam cząstkę siebie siedząc tu, grając i śpiewając.
Kiedy wychodzę na chłodne wiosenne powietrze wpadam na niesamowity pomysł. Zabieram gitarę i kieruję się w stronę Ćwieku. Śmieję się od ucha do ucha jak szalona wyobrażając sobie minę Śliskiej Sae. Faktycznie, robi już się ciemno, ale zawsze o tej porze sporo osób przebywało na Ćwieku. Dziś nie. Podchodzę do Sae, ale ona najwyraźniej mnie nie poznaję.
- W czymś Ci pomóc panienko? - pyta swoim zachrypniętym głosem.
- Dość długo mnie tu nie było prawda? - pytam, a wtedy jej twarz przybiera minę bardzo zszokowanej.
- O ludzie! A niech mnie! Myślałam, że zestarzejesz się w tym domu! - wybiega przed swój "stragan" i zarzuca mi ręce na szuję. Odwzajemniaj jej uścisk. Czuję, że tego również bardzo mi brakowało. - Co Ty robiłaś tyle czasu? Pewnie zgubiłaś sie w tym wielkim domu i nie mogłaś znaleźć drogi powrotnej. - jak zawsze potrafi mnie rozśmieszyć.
- Raczej nie mogłam sobie poradzić z tą niezliczoną ilością schodów.
- Jak Twoje nogi? - pyta przejęta w pośpiechu jakby bała się, że zaraz zniknę.
- Całkiem, całkiem, ale wcześniejsze były dużo lepsze.
- Nigdy więcej mi nie karz na siebie patrzeć w takim stanie. - ciągle jest przejęta, a ja robię zdziwioną mnę, bo nie rozumiem za bardzo o czym mówi. - No na Igrzyskach! To były zwyczajne tortury!
- Tak, masz rację...
- A ten potwór! Co to było?! Dwa razy myślałam, że umarłaś i za każdym razem się podnosiłaś.
- Wiesz to...
- A wiesz jak się napłakałam widząc Cię samą na tym śniegu i mrozie jak ledwo oddychasz!
- Ciesz się, że samą, bo...
- Albo jak nie mogłaś poradzić sobie z tymi ranami na rękach i jak mdlałaś co chwila.
- Sae ja to wiem, byłam tam. - mówię spokojnie, ale dosadnie.
- Och przepraszam Cię skarbeczku. Chcesz coś zjeść?
- Nie, zobacz co mam. - wskazuję na gitarę i uśmiecham się najpiękniej jak tylko potrafię. 
- Nie wierzę!
Sae nie może się pojąć ze szczęścia, na przemian płacze, śmieje się, przytula mnie, głaszcze po włosach, całuje w czoło.
- Widać, że to nie Twoję włosy.  - mówi z delikatnym uśmiechem. - Twoje były miękkie i gładkie. Te są jak ładnie pomalowane druty.
- Wolę wyglądać tak niż jak pokraka. - znów obie śmiejemy się. W tej drobnej staruszce zauważam ile radości można wnieść do czyjegoś życia i przy okazji sprawić radość też sobie. Chcąc jeszcze bardziej podziękować jej za to, że po prostu jest postanowiłam zagrać i zaśpiewać kilka linijek piosenki, którą wymyśliłam dziś w domu.
Widzę jak przyglądają mi się młodzi górnicy, którzy zawsze mnie zaczepiali i drażnili się ze mną. Dostrzegam Ripper, która zawsze dzieliła się ze mną swoimi świętymi radami. Po chwili zauważam rozweselonego Gale'a i Katniss, którzy wpadają na Ćwiek i w jednej chwili zastygają w bezruchu kiedy mnie widzą. Nie przerywam gry, bo to dla Sae. Nie wiem czemu, ale nie śpiewam już tego co wymyśliłam w domu, śpiewam to co przyjdzie mi na myśl.
 Nucąc pod nosem z dumą wracałam do domu. Znów zwróciłam na siebie uwagę młodych górników, znowu śpiewałam, ale nie dla siebie tylko dla ludzi. Znowu poczułam, że podbijam serca innych. nie tylko nic nie znaczącą wygraną w igrzyskach, ale całą sobą. Widziałam jak dziewczyny z zazdrością i podziwem patrzą na mnie, jak cała uwaga chłopców skupiona jest tylko na mnie. Tak jak było wcześniej. Jak dawniej. To cudowne, że znowu mogę choć w małej części poczuć się jak dawniej. Tego najbardziej mi brakowało po igrzyskach. Nie wiem czy wrócę do normalności, ale wiem, że zaczynam być sobą.
________________________________________________________________________________
Piosenka, którą śpiewała Rosie:

Amanda Seyfried - Little House
http://www.tekstowo.pl/piosenka,amanda_seyfried,little_house.html
(spójrzcie na polskie tłumaczenie)

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 42

Jest źle. Myślałam, że miesiąc po Tourne sytuacja się poprawi. Nękają mnie koszmary, nie mogę jeść, spać. Nie wychodzę na dwór. Widzę ile przykrości i kłopotu sprawiam ludziom wokół. Czasami kiedy jestem nieznośna ciocia zamiast na mnie nakrzyczeć tak jak było zawsze, zaszywa się w którymś z pokoi i płacze. Nie mogę dojść do porozumienia z Haymitchem. Nie jest już tym pomocnym mentorem, który zawsze pomagał mi się podnieść, który zawsze trzymał mnie za rękę, żebym się nie przewróciła. To zimny i obojętny facet, a w dodatku pijak. Nie wiem czy ludzie wokół tak się zmienili, czy zawsze tacy byli, ale żyło mi się zbyt beztrosko żeby to zauważyć. Zaniedbuję znajomości. Z Peetą widziałam się tylko dwa razy od powrotu z Igrzysk. Ciągle zbywam Gale'a choć jego obecność jest mi potrzebna jak woda do życia. Nie dlatego, że jestem zakochana po uszy czy coś. Tylko on potrafi mnie ożywić i dać niezłego kopniaka żebym mogła się podnieść. Nie wychodzę już na dwór. W ogóle. I choć niedługo nadejdzie wiosna i śnieg powoli się roztapia, we mnie nic nie budzi się do życia. Nie mam ochoty. Rzygać mi się chce jak patrzę na ten świat.

Jeden miesiąc za mną. Moja kolejny, następny i jeszcze następny. Może teraz kiedy ciepłe promienie letniego słońca nie pozwalają mi się skryć w żadnym zakątku mojego domu pozwolę sobie spacer. Nie taki zwykły spacer. Nie chcę żeby ludzie mnie widzieli, nie chcę żeby na mnie parzyli. Nie chcę żeby ze mną rozmawiali. Chcę żyć jak kiedyś, choć wiem że to już nigdy nie wróci.
Tego wieczoru zastanawiam się jak pachnie las i usiłuję sobie to przypomnieć. Nie chcę nawet o tym myśleć, ale tak. Chyba będę musiała sama sobie to przypomnieć.
Dochodząc do ogrodzenia znów sprawdzam czy nie jest pod napięciem. Cisza. Z wielkim trudem i bólem przekładam jedna nogę, potem drugą i jestem już po drugiej stronie. Teraz czym prędzej, aby nikt mnie nie zauważył sunę się do lasu. Zapach grzybów, igieł, liści, drewna, trawy. Jakim cudem mogłam to zapomnieć? Przechodzę koło drzew dotykając ich miękkiej, wilgotnej kory, cieszę się zapachem, wsłuchuję się w każdy szelest. Chcę chłonąć każdy skrawek tej magicznej przestrzeni. Tutaj czuję się jak w domu. Nie jak w starym domu cioci, nie jak w moim nowym domu. Tamte domu to tylko budynki. Prawdziwy dom jest tu.
Siadam na miękkiej trawie, cieszę się widokiem mojej polany. To tyle czasu, a czuję się jakbym odkryła ją wczoraj. Chciałabym wymazać ostatni rok z pamięci. Chciałabym nigdy nie poznać Gale, nie byłabym teraz uzależniona od niego. Chciałabym nigdy nie uczestniczyć w Igrzyskach. Chciałabym nigdy nie poznać Effie, Haymitcha i Alex. Wszystkich ich na swój sposób kocham i szanuję, ale dla mnie lepiej byłoby gdybym nigdy ich nigdy nie poznała.
- Nie wierzę. Ciotka wyrzuciła Cię z domu, czy co? - przestraszyłam się. Nie słyszałam żadnych kroków, nic.
- A Ty zawsze musisz się tak skradać?
- To moja specjalność. Co Ty tu robisz? - zapytał nieco zdezorientowany Gale.
- Nic. Uznałam, że w końcu będę musiała wyjść z domu i przyszłam tu.
- Witam w świecie żywych. - uśmiechnął się. Nie byłabym sobą gdybym nie odwzajemniła tego.
- Trochę długo zeszło mi się z powrotem do siebie.
- Skoro sama z własnej woli wyszłaś z domu to znak, że teraz będzie już tylko lepiej.
Mimowolnie uśmiecham się, choć w całości nie podzielam jego zdania.
- Czemu dziś tu przyszedłeś?  - pytam zaciekawiona.
- Codziennie tu jestem. Zawsze tu, zawsze o tej porze.
- Czemu?
- Bo mam nadzieję, że w końcu przyjdziesz.
Zdziwiło mnie to. Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłam się czerwona jak burak, choć w tych ciemnościach i tak pewnie by tego nie zauważył.
Luźna rozmowa na różne tematy, śmiejemy się, wygłupiamy, wspominamy, jesteśmy razem, milczymy. Chyba tego mi najbardziej brakowało po igrzyskach, a w domu nie mogłam się czuć tak swobodnie jak tu. Gale z nieukrywaną radością co chwila przypomina mi, ze muszę wychodzić częściej. Cieszy się z mojej obecności, widzę to. Ja natomiast ciesze się, ze znów jest przy mnie, trzyma mnie za rękę i opowiada o wszystkim. Nie mówi nic o Katniss, ale ja wciąż pamiętam jak wcześniej entuzjastycznie o niej opowiadał. Kiedy sama pytam o nią nic nie odpowiada, ale dostrzegam dziki błysk w jego oku oraz nieprzeciętny uśmiech. No tak. Wszystko jasne. Wymyślam szybką wymówkę i udaję się do domu. Odmawiam kiedy chce mnie odprowadzić. Nie wiedziałam tak na prawdę czego tam szukam. Szukałam Gale'a. Mojego starego Gale'a, a znalazłam innego. Widać w niecały rok może się dużo zmienić. Więc co będzie za dwa, za trzy, albo cztery lata? Świat przestanie dla mnie istnieć? Możliwe. To jedyny dowód na to, że igrzyska zabijają każdego. Przegranych i wygranych.

Rozdział 41

W pociągu musimy być o pierwszej w nocy. Nie widzę tu żadnego zegara. Nigdzie nie widzę Effie. Niech ten koszmar w końcu się skończy i wracajmy już do domu. Zauważam Alex. Może on powie mi co dalej.
- Effie wspomniała, że o pierwszej musimy być w pociągu. Ciekawe, która godzina. - szepczę koło niego niby od niechcenia, jednak celowo.
- Dochodzi północ. Nieźle się spisałaś. - uśmiecha się do mnie.
- Alex, czemu zabrałeś...
- Ciii! - rozgląda się czy nie nagrała tego epika telewizyjna. - W domu.
- Pora podziękować i się pożegnać! - niespodziewanie szczebiocze Effie u mojego boku. Od czasu do czasu, tak jak teraz, bardzo mnie cieszy jej chorobliwa punktualność. Effie dyskretnie macha ręką do dwóch kapitolińskich porządkowych, którzy prowadzą między sobą nietrzeźwego Haymitcha. Samochodem o przyciemnionych szybach jedziemy ulicami Kapitolu, a za nami drugie auto z moją ekipą przygotowawczą.
Tłumy świętujących ludzi są tak gęste, że wleczemy się bardzo powoli, lecz Effie panuje nad sytuacją. Przewidziała korki, więc punktualnie o pierwszej jesteśmy w pociągu i opuszczamy dworzec. Haymitch zostaje odprowadzony do swojego przedziału, a Alex zamawia da nas brendy. Kiedy zasiadamy przy stole, Effie macha harmonogramem i przypomina nam, że tournee nadal trwa.
- Musimy pomyśleć o Święcie Zbiorów w Dwunastym Dystrykcie. Dlatego proponuję, żebyśmy od razu poszli spać. - sugeruje. Alex obiecuje i zaklina się na wszystko co mu drogie, że odprowadzi mnie do mojego przedziału za 5 minut. Nieco wzburzona Effie zgadza się i sama udaje się do swojego przedziału.
- Twoja broszka. - wręcza mi drobną biżuterię. - Przepraszam, wyjaśnię Ci to w Dwunastce. - nic mu nie odpowiadam, widziałam w jakim był stanie tej nocy. Zgodnie z obietnicą prowadzi mnie do mojego przedziału, a ja rzucam się na ogromne łóżko i od razu zasypiam.
Otwieram oczy dopiero wczesnym popołudniem. Boli mnie głowa i wszystkie kości. Jest mi niedobrze i czuję, ze za chwilę mogę zwymiotować. Jedyne co mnie cieszy to noc bez koszmarów. Rzeczywiście, pierwszy raz od niepamiętnych czasów spokojnie przespałam noc. Nie wiem czym zostało to spowodowane.
Harmonogram naszych zajęć w Dwunastym Dystrykcie obejmuje udział w kolacji, wydawanej dzisiaj przez burmistrza Undersee'ego, a także w wiecu zwycięstwa na placu, podczas jutrzejszych obchodów Święta Zbiorów. Organizowane jest zawsze w ostatni dzień Tournee Zwycięzców, ale zwykle wiąże się z posiłkiem w domu lub w gronie kilkorga przyjaciół, jeśli kogoś stać. W tym roku przyszykowano wielką imprezę, a ponieważ całość sfinansował Kapitol, nikt w dystrykcie nie będzie głodny.
Większość naszych przygotowań odbędzie się w domu burmistrza, ponieważ podczas występów pod gołym niebem znowu będziemy ubrani w futra. Na stacji jesteśmy tylko przez chwilę, z uśmiechem machamy do ludzi i od razu wszyscy wsiadamy do samochodu. Do kolacji nie zobaczę się nawet z Ciocią.
Cieszę się, że kolacja jest w domu burmistrza, a nie w Pałacu Sprawiedliwości, gdzie odbywały się uroczystości żałobne po śmierci mojego ojca. Po dożynkach zabrano mnie także tam, na bolesne pożegnanie z bliskimi. Pałac Sprawiedliwości jest pełen zbyt smutnych wspomnień. Nienawidzę tego miejsca.
Effie natychmiast zagania mnie na trzecie piętro, gdzie mam się przygotować. Ekipa mnie maluje i ubiera w długą kwiecistą suknię z długimi rękawami. Nie wyglądam wojowniczo tylko... kobieco. To trochę krępujące.

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 40

Nie mogłam spać, jeść, ani realnie myśleć. Każde sunięcie pociągu po torach było jakby bardziej słyszalne i bardziej denerwujące niż wcześniej. Nie mogłam skupić się na uczeniu przemówień, które układała dla mnie Effie. Byłam ciekawa kto nauczył tak grać Johna na fortepianie. Rzeczywiście ciekawe. Na szczęście pozostały mi już tylko trzy dystrykty, Kapitol i Dwunastka. Dom.

Tourne w pozostałych trzech Dystryktach odbyła się bez większych przygód. Teraz przyszedł czas na Kapitol. Ciekawe co znów wymyślą zmyślni organizatorzy, Prezydent Snow, Saneca Crane, Caesar Flickerman. Ta wizja nie przeraża mnie już. Nie wiem czemu, ale teraz mam chęci do walki. Jakby moje Igrzyska nigdy się nie skończyły, a teraz dopiero podnoszę się po upadku. To cudowne uczucie wiedzieć, że większość osób Cię nienawidzi, a Ty możesz zrobić z tym fantem co zechcesz. To jakby mieć w rękawie Asa. Mieć coś czego nawet oni się boją. Mieć w ręku śmiercionośną broń i użyć jej tylko po to, aby sprzeciwić się tłumowi.
Po dotarciu do Kapitolu nie rozpiera mnie już duma jak wcześniej. Jestem bardziej zdesperowana niż kiedykolwiek indziej. Bezustannie występuję przed tłumami ludzi. Tutaj, wśród najzamożniejszych mieszkańców Panem.
Po przyjeździe do Ośrodka Szkoleniowego, w którym już kiedyś mieszkałam nie czuję się za dobrze. Haymitch chce ciągle ze mną rozmawiać na ważne tematy, Effie przypomina o manierach, zachowaniu i innych rzeczach związanych z etyką i postawą. Alex chce abym była żywym modelem dla Jego nowej kolekcji sukienek "kosogłosa". Śmieszy mnie ten wyraz kiedy mówią tak na mnie. To wręcz idiotyczne, ale dla nich to sprawa życia i śmierci. Ich to kręci. Z kolei moja ekipa przygotowawcza chce abym doradzała im jakie kolory będą mi lepiej pasować to cery, ponieważ sami między sobą nie mogą rozegrać tego sporu.
Wracam do swojego dawnego pokoju. Przede mną wieczór pełen wrażeń. Wywiad z Caesarem Flickermanem, uroczysty bankiet, rozmowa z Prezydentem. Nie tego chciałam.
Po godzinie moje włosy wyglądają jak mąka, moja cera jest śnieżnobiała, a oczy wyglądają jak... jak kocie. Te spojrzenie w ogóle nie pasuje do mojego uśmiechu. Do żadnego uśmiechu. W sukience czuję się jak w obcisłym puchu. Już wiem co miał na myśli Alex w Czwartym Dystrykcie obserwując fale. Moja sukienka przypomina białą pianę pozostawioną na piasku po przypływie.
Tego wieczoru na scenie przed Ośrodkiem Szkoleniowym entuzjastycznie odpowiadam na serię pytań. Caesar Flickerman, ubrany w błyszczący granatowy garnitur, z włosami, powiekami i ustami nadal pomalowanymi na jasnozielony kolor, gładko prowadzi nas przez wywiad. Pyta o zdrowie, samopoczucie, ale największą trudność sprawie mi pytanie o przyszłość. Nie wiem co mam odpowiedzieć. "Zamierzam ją spędzić z moim najlepszym przyjacielem Galem." albo może "Jeśli mi się uda zostanę mega gwiazdą muzyki w Kapitolu.", lub " Odwalę coś niewiarygodnego i postawię cały Kapitol go góry nogami"? To mam powiedzieć? Tak na prawdę to nie wiem nawet czemu na myśl przyszedł mi Gale. Przecież wcale tak nie myślę o przyszłości, nie wiem czy chciałabym tego.
- Wiesz, to trudne pytanie. Myślę, że na razie skupię się na oswojeniu z całą tą sytuacją. Z pewnością mnie rozumiesz.
Caesar jest na prawdę niewiarygodny, potrafi wybrnąć z każdej sytuacji nieważne jaką głupotę bym palnęła.
Przyjęcie zorganizowane w sali bankietowej posiadłości prezydenta Snowa nie ma sobie równych. Sięgający trzynastu metrów sufit przeobrażono w nocne niebo, a gwiazdy wyglądają dokładnie tak jak u nas w domu. Podejrzewam, że identycznie prezentują się nad Kapitolem, ale nie sposób tego potwierdzić, bo miasto jest zbyt rozświetlone, aby można było prowadzić obserwacje. Mniej więcej w połowie drogi między posadzką a sklepieniem unosi się orkiestra. Wygląda to tak, jakby muzycy płynęli na puszystych, białych chmurach, nie
widzę, co ich podtrzymuje w powietrzu. W miejsce tradycyjnych, zastawionych stołów pojawiły się niezliczone miękkie kanapy i fotele — część ustawiono wokół kominków, inne obok pachnących kwietników lub stawów wypełnionych egzotycznymi rybami, dzięki czemu ludzie mogą bez przeszkód jeść, pić i robić, co tylko zechcą. Pośrodku sali znajduje się spory parkiet, na którym odbywają się tańce i występy, a w przerwach między jednym a drugim spotykają się tam ekstrawagancko ubrani goście. Najjaśniejszą gwiazdą wieczoru jest jednak kolacja. Stoły przy ścianach uginają się pod ciężarem smakołyków. Jest tu wszystko, o czym można zamarzyć, a także potrawy, których istnienia nawet nie podejrzewałam. Patrzę na pieczone w całości krowy, świnie i kozy, wciąż obracające się na rożnach, na wielkie półmiski drobiu nadziewanego apetycznymi owocami i orzechami, na oceaniczne stworzenia w sosie lub gotowe do zanurzenia w korzennych wywarach. Widzę niezliczone sery, chleby, warzywa, słodycze, strumienie wina i zalew alkoholi, które migoczą płomieniami. Wraz z pragnieniem walki odzyskałam apetyt i po tygodniach zamartwiania się umieram z głodu. Widzę obce twarze, padają nazwiska, ktoś robi zdjęcia, ludzie cmokają mnie w policzki. Moja broszka z kosogłosem najwyraźniej zapoczątkowała nową modę, bo kilka osób podchodzi do mnie, by zaprezentować swoje akcesoria. Wizerunek ptaka jest wyhaftowany na jedwabnych klapach marynarek, pojawia się na sprzączkach od pasków, a nawet jako tatuaż w intymnych
miejscach. Wszyscy chcą nosić znak zwycięzcy i mogę sobie wyobrażać, jak bardzo to wkurza prezydenta Snowa. Ale co może na to poradzić?
Dziś nie szukam towarzystwa, ale i tak jestem atrakcją wieczoru. Każdy chce ze mną rozmawiać. Pyta o sukienkę, historie broszki, o mojego stylistę, o Dwunasty Dystrykt. Widzę wymalowaną na ich twarzach pogardę i ciekawość. Wiedzą, że wygrałam mając farta więc gardzą mną. Ja nimi również. Nikt nie chce
przegapić spotkania ze mną. Udaję zachwyconą, ale kapitolińczycy nie interesują mnie w najmniejszym stopniu, zwłaszcza że przeszkadzają mi jeść.
- Chodź Rosie, zatańczymy. - mówi Alex z grobową miną i ciągnie mnie na parkiet.
- Coś się stało? - pytam, ale on nie odpowiada. Tańczymy przez  chwilę, obserwują nas kamery, a potem znikamy w małym pomieszczeniu koło toalet. Kiedy moje oczy przyzwyczajają się do ciemności zauważam, że to nie pomieszczenie, a korytarz. Alex prowadzi mnie do samego końca i wpycha za jedne z drzwi.
Zauważam w nich Prezydenta Snowna. Dziwi mnie ten widok, ponieważ jeszcze chwilę temu widziałam go koło stołów.
- Nie mam do Ciebie żalu, czy pretensji. Nie wiedziałaś. A teraz zdejmij to już i skończmy całe przedstawienie.
- Nie rozumiem o co Panu chodzi. W czym jest problem?
- W Tobie, ale tego nie zmienię. Mogę zmienić jedynie to. - wskazuje na moją broszkę. Odruchowo  zasłaniam ją dłonią jakbym chciała ją obronić przed tymi okrucieństwami, które sama doświadczyłam.
- To tylko... broszka.
- A budzi sensacje jak mało kto. Nie chcę żeby ktokolwiek to nosił.
Chciałam wyrazić sprzeciw, ale drzwi ponownie się otworzyły i wszedł pośpiesznie Alex. Ręce trzęsły się mu tak, że o mało nie rozerwał delikatnego materiału odpinając broszkę.
- Alex czemu... Alex, proszę, zostaw... Ja... - nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego złożonego zdania. Mój przyjaciel i stylista zaczął się bać? Stał się osobą zależną od innych? To niemożliwe. To nie jest mój Alex.
Pospiesznie chowa broszkę w kieszeni i wychodzi bez słowa. Tak więc nie osuwam się na ziemię i nie zalewam łzami, tylko prostuję z pewnością siebie, której nie czułam od tygodni. Mój uśmiech może się wydawać nieco wariacki, ale jest bardzo wymuszony. Prezydent Snow zachęca mnie gestem ręki, abym razem z nim wróciła na bankiet. Co się tu dzieje. Co to za świat, co się stało z ta bajką, którą było życie dotychczas?




niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 39

Haymitch był już całkowicie pijany. Okazało się, że Effie zagłębiła się w rozmowie z tutejszym burmistrzem, a Alex rozglądał się po Pałacu Sprawiedliwości. Był o wiele większy niż ten w Dwunastym Dystrykcie.
Niedługo wzejdzie słońce, a my nadal nie otrzymaliśmy wiadomości od personelu pociągu. Nie spałam całą noc, byłam zmęczona, głodna i przemarznięta. W dodatku miałam okropnie podkrążone oczy. Ta noc to katastrofa.
Teraz już wszyscy oprócz nieprzytomnego Haymitch siedzieliśmy w głównej sali Pałacu Sprawiedliwości. Widziałam złość i zmęczenie na twarzy Effie. Nie podobało jej się to.
- Dwunasty Dystrykt jak zwykle traktują najgorzej. Gdyby to przydarzyło sie komuś z Jedynki, albo Dwójki od razu wysłaliby pomoc. - oburza się Effie.
- Daj spokój, może po prostu nie mogą. - nikt oprócz Alexa nie wtrącał się w monolog Effie. Miałam tylko nadzieję, że nie zaczną się kłócić.
- To nic nie zmienia. Spójrz na nas. Wyglądamy jak ostatnie nieszczęścia.
Effie wyglądała jak zawsze, nie miała nawet podkrążonych oczu. Choć i tak z pewnością czuła się o wiele gorzej niż wyglądała. Jak my wszyscy.
- Może ktoś powinien sprawdzić co tam się w ogóle dzieje. - zaproponował Alex. - Dobra ja pójdę.
- Pójdę z Tobą. - ogłosiłam.
- Na mróz? I śnieg? - był nieco zdziwiony. Siedzenie tu doprowadzało mnie do szału. Musiałam coś z sobą zrobić.
- Tak. W końcu nie będziemy tam iść kilka godzin.
Pomógł mi założyć długi, ciepły płaszcz oczywiście pasujący do sukienki i wyszliśmy. W pierwszej chwili pożałowałam, że wyszłam, ale później świeże mroźne powietrze mnie nieco ożywiło i mogłam spokojnie iść naprzód. Oczywiście trzęsąc się niemiłosiernie od zimna.
- Myślałam, że zima cię przeraża.
- A nie jest tak? Siedzenie tam z tymi ludźmi jest również nie do zniesienia.
Od pracowników pociągu niczego nowego się nie dowiedzieliśmy. Kazali nam iść przespać się, zjeść śniadanie i przyjść znowu. Może wtedy uda im się coś zdziałać.
Mieliśmy zamiar wrócić do Pałacu Sprawiedliwości, ale Alex bardzo chciał zobaczyć tutejsze morze. Było bardzo zimno, ale zgodziłam się. Idąc mijali nas strażnicy Pokoju, którzy najwyraźniej nie mieli nic przeciwko, ponieważ nawet nie zwracali na nas uwagi.
- Wiesz w ogóle gdzie to jest? - spytałam.
- Nie, ale będę wiedział. - uśmiechnął się.
Dystrykt Czwarty był na prawdę duży. Bałam się, że zabłądzimy, ale po niedługiej drodze przez mały las powoli ukazywał się nam obraz morza. Nigdy w życiu nie byłam nad morzem. W Dwunastym Dystrykcie nie mamy do niego dostępu. Obcasy butów wbijały się w śnieg i piasek na plaży. Była taka wielka!
- Poczekaj tu chwilę. Zaraz wracam. - rzucił Alex i pomknął w stronę morza.
Widziałam jak podnosi z ziemi małe przedmioty. To były muszelki. Nie wiem co zamierzał z nimi zrobić. Nie wiem po co tyle czasu im poświęcał kiedy ja marzłam na wietrze.
- Mówiłem, że tu zawsze jest zimniej. - przestraszył mnie znany głos.
- Chyba zaczynam rozumieć Twoją taktykę ataku. Zawsze się tak skradasz?
- Przeważnie. - doparł John z uśmiechem.
- Ładnie tu.
- Latem dużo ładniej.
- Szkoda, że nie będę mogła tego zobaczyć.
- Kto wie.
- Co masz na myśli?
- Nic. Zupełnie. - albo mi się zdawało, albo zauważyłam w tym jakiś podstęp. - Módl się żeby nie wymyślił ci płonącej sukni z muszelek. - powiedział wskazując na Alexa.
- Właśnie miałam taki zamiar. - uśmiechnęłam się do niego po raz pierwszy odkąd się tu znalazłam.
- Tam jest nasza Wioska Zwycięzców. - wskazał na rząd ślicznych, dużych domów ułożonych na skraju plaży i lasu. - Finnick razem z Twoją opiekunką dystryktu i Haymitchem pewnie już tam są.
- A co oni tam robią?
- Znudziło nam się siedzenie w Pałacu Sprawiedliwości. Trzęsiesz się jak galareta. Idziemy.
Po chwili dołączył do nas Alex ze swoją świetną nowiną.
- W gruncie rzeczy Twoja suknia na występ w Kapitolu jest już gotowa, ale myślę żeby ją nieco przerobić.
- Tylko nie zrób mi płonących muszelek. - poprosiłam bardzo cienkim i piskliwym głosikiem.
- No coś ty. Nie muszelki, a raczej same fale mnie do tego zainspirowały.
- Byleby nie była niebieska.
- Nie lubisz niebieskiego? - spytał ze ździwieniem.
- Nie bardzo.
- Nie ważne i tak niebieski do Ciebie nie pasuje.
Znaleźliśmy się koło pierwszego domu. John powiedział, ze to dom Finnicka. Weszliśmy do środka. Było to bardzo dużo mebli w kolorze niebieskim. Za dużo niebieskiego. Ciekawe czy wszystkie wnętrza domów są urządzone tak samo. Jakby na przywitanie wyszedł do nas Finnick, objął mnie ramieniem jak stary przyajciel i zaprowadził do dużego pomieszczenia. Bardzo przestronne, dużo okien z widokiem na morze, a meble w kolorze brązowym. To duży plus.
- Zagubione kaczątka. - ucieszyła się Effie, na co Haymitch tylko ją uciszył. Z pewnością ostro bolała go głowa, po całonocnej libacji alkoholowej.
Zjedliśmy śniadanie, porozmawialiśmy, wysłuchaliśmy również zażaleń Effie dotyczących pociągu i jego naprawy. Bardziej nas to rozśmieszało niż nudziło.
Później Finnick zaproponował małe zwiedzanie dystryktu co podejrzewam dotyczyło tylko morza. Nawet Haymitch zwlekł się z wygodnej kanapy i pomaszerował za nami lekko chwiejąc się.
Po dwudziestu minutach spaceru znów czułam jak stopy mi okropnie marzną.
- Chodź pokarzę ci mój dom. - zaproponował widząc jak się trzęsę.
Jego dom był kolejnym po domu Finnicka. Ten wydawał się milszy i spokojniejszy. Kolory bardziej stonowane, dużo książek, eleganckich drewnianych mebli. Muszę przyznać, że był nawet ładniejszy od mojego. Przeszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Zdziwił mnie widok wielkiego fortepianu stojącego w centralnej części pokoju.
- Grasz? - zapytałam.
- Tak, znaczy nie. Tak trochę. - zaśmiałam się. Sam pogubił się w tym co mówi.
- To nieźle. Zagraj coś.
- Nie, wolałbym nie.
- Tylko jeden raz, proszę. - uśmiechnął się w geście poddania i przez chwilę grał nieznaną mi melodię.